Tegoroczne egzaminy na aplikacje prawnicze zdało wyjątkowo mało kandydatów. Przykładowo, egzamin na aplikację adwokacką zdało zaledwie 11,7% osób, które do niego przystąpiły. Oczywiście, przedstawiciele Ministerstwa Sprawiedliwości, którego urzędnicy decydowali o treści pytań egzaminacyjnych nie mają sobie nic do zarzucenia i twierdzą, że powodem tak słabego wyniku jest wyłącznie niski poziom zdających.
Można jednak wątpić, czy aby rzeczywiście poziom ten w sensie bezwzględnym jest aż tak niski. Bo przecież w poprzednich trzech latach, od wejścia w życie reformy przeforsowanej przez PiS,
obowiązywały te same reguły – testy były tak samo układane przez komisje konkursowe z przewagą urzędników Ministerstwa Sprawiedliwości i trzeba było odpowiedzieć na 190 z 250 pytań – a zdało dużo więcej kandydatów. W latach 2006-2007 było to ok. 40-45%, a w 2005 roku nawet 80%. Trudno przypuszczać, że nagle w tym roku nastąpił gwałtowny spadek wiedzy absolwentów studiów prawniczych i to w skali całego kraju. I wprawdzie pani dyrektor Kujawa z ministerstwa usiłowała tu przekonywać, że “dużo niższy odsetek osób, które egzamin zdały, jest rezultatem tego, że w tym roku zdawała spora liczba osób, które studia ukończyły wiele lat temu”, ale koniec końców przyznała jednak, że “w ubiegłym roku testy były wyjątkowo łatwe i zdający myśleli, że w tym roku będzie podobnie”.
Innymi słowy, urzędnicy ministerstwa świadomie ułożyli w tym roku trudniejszy test. Dlaczego tak zrobili? Co zmieniło się w stosunku do poprzednich trzech lat?
No cóż – zmienił się ich szef. Zbigniewa Ziobrę zastąpił Zbigniew Ćwiąkalski – sam będący adwokatem, a ponadto forujący zmianę zasad przyjęć na aplikacje (według jego projektu, mają m. in. powrócić limity przyjęć na poszczególne aplikacje, a także ma zostać ograniczony dostęp do wykonywania zawodu doradcy prawnego). I jakoś wyszło tak, że wyniki tegorocznych egzaminów dają mu do ręki dodatkowy argument przeciwko dotychczasowym regułom, zaprojektowanym przez jego politycznych przeciwników. Może teraz powiedzieć młodym absolwentom prawa – “widzicie teraz sami, czym skończyły się dla was eksperymenty PiS”.
I paradoksalnie, miałby pod tym względem rację. Tak bowiem właśnie kończą się pomysły zwalczania korporacyjnych monopoli bezpośrednim monopolem państwowym. Państwo równie skutecznie jak “samorządy zawodowe” może utrudnić dostęp do zawodu pod pozorem, że kandydaci mają “zbyt małą wiedzę”. Bo “państwo” to też ludzie mający swoje interesy.
Politycy PiS, usiłujący otworzyć ograniczony przez korporacje dostęp do zawodów prawniczych, ale jednocześnie szczerze wierzący w odgórne, państwowe regulacje dali w efekcie do ręki skuteczny oręż swoim politycznym przeciwnikom. Ideowy etatysta nigdy nie potrafi wyobrazić sobie, jak to będzie, gdy przy władzy znajdzie się ktoś inny niż on sam, już nie tak ideowy…
Gdyby zamiast trzy lata temu zastępować egzaminy korporacyjne egzaminem państwowym zezwolono na konkurencję na rynku korporacji adwokackich, radcowskich itp. oraz na to, by czynności zastrzeżone dla adwokatów i radców mogły wykonywać również osoby spoza korporacji, to nie byłoby obecnie płaczu, że na aplikację dostało się tak mało kandydatów. A nawet jeśli by tak się zdarzyło, to nie miałoby to aż takiego znaczenia dla absolwentów prawa, jak i dla ich potencjalnych klientów.
***
Tekst został wcześniej opublikowany na blogu autora.
Bla, bla, bla. Skoro to takie mądrości to czemu ich nikt nie słucha!?
Gdyby było ustalone ile osób ma zdać test np. 45% wtedy manipulowanie PO nie mogłoby się udać. Po raz kolejny okazało się, że politycy mają problemy z myśleniem o tym, co się stanie, gdy stracą władzę.