Krzysztof Brejnak : O tym, jak państwo „chroni” konkurencję

Pytanie retoryczne: co jest bardziej korzystne dla konsumenta, wolna konkurencja czy działania podejmowane przez państwo pod hasłem ochrony tegoż konsumenta? Zadziwiające, że nawet wśród zdeklarowanych leseferystów nie brak opinii o konieczności prowadzenia przez państwo polityki „ochrony konkurencji”.

Czyżby rzeczywiście w doktrynie wolnego rynku tkwił jakiś głęboko zakorzeniony defekt wymagający interwencji z zewnątrz?

Optymalna liczba przedsiębiorstw na rynku

Większość zarzutów o nieefektywność danej struktury konkurencji ma źródło w porównaniu do modelu konkurencji doskonałej. Model konkurencji doskonałej jest jednak tylko pewnym idealnym standardem o założeniach daleko odbiegających rzeczywistych warunków panujących na rynku. Tworzy on fałszywy obraz gospodarki „jednostajnie wirującej”, bez niepewności, w której każdy w nieskończoność wykonuje te same czynności. Na uwagę zasługuje fakt, że statyczny model w rzeczywistości nie ma nic wspólnego z konkurencją, która jest zjawiskiem dynamicznym. Konkurencja doskonała opisuje stan rynku, lecz nie potrafi wyjaśnić, w jaki sposób stan ten się kształtuje. Model konkurencji doskonałej jest więc ze swej istoty „anty-konkurencyjny”. W efekcie, niektóre działania, będące przejawem realnego współzawodnictwa, takie jak wydatki na reklamę i marketing są przez dogmatycznych wyznawców konkurencji doskonałej uznawane za ograniczające konkurencję.
Trzeba przyznać, że ekonomiści różnią się co do wizji optymalnej struktury konkurencji. Instytucjonaliści twierdzą, że państwo powinno prowadzić aktywną politykę dążąc do ukształtowania rynku na wzór tzw. szerokiego oligopolu, który według nich przynosi najlepsze efekty. Ich zdaniem rynek pozostawiony samemu sobie ma skłonność do „degeneracji”.
Bardziej sceptyczne stanowisko w tej sprawie zajmują zwolennicy podejścia ewolucyjnego. Fryderyk August von Hayek uważa, że zasadniczą kwestią jest istnienie jakiejkolwiek konkurencji. Różnice pomiędzy poszczególnymi jej formami grają drugorzędną rolę. Z kolei Artur Laffer, amerykański ekonomista reprezentujący szkołę podaży, na pytanie dotyczące optymalnej liczby przedsiębiorstw na rynku danego dobra, twierdzi przewrotnie, że liczba tą jest jeden. Biorąc pod uwagę efekty skali, rzeczywiście pojedyncze przedsiębiorstwo ma szansę osiągać najniższe koszty, a co za tym idzie zaproponować najniższe ceny, pod warunkiem, że będzie się znajdowało pod ciągłą presją potencjalnej konkurencji, która może w każdej chwili pojawić się na rynku. Podejście takie jest znane pod nazwą teorii rynków kontestowanych. Znakomitym przykładem ilustrującym opisany mechanizm jest Alcoa, przedsiębiorstwo, które miało całkowity monopol na amerykańskim rynku aluminium w latach 1888-1940. Firma Alcoa była w stanie utrzymać swoją pozycję dzięki nieustannej poprawie jakości wyrobów oraz obniżce cen. Dość wspomnieć, że cena aluminium we wspomnianym okresie spadła 40-krotnie.

Niestabilność karteli i monopoli

Historia pokazuje, że kartelizacja bądź monopolizacja prowadząca do nienaturalnie wysokich cen jest w warunkach wolnego rynku zagrożeniem czysto iluzorycznym. Ludwig von Mises słusznie zauważa, że próby utworzenia systemu powszechnych monopoli zawyżających ceny wiążą się z ograniczeniem produkcji i niechybnie doprowadzą do uwolnienia zasobów pracy, kapitału oraz spadku ich ceny, co stworzy warunki sprzyjające powstaniu konkurencji. Przypadek XIX-wiecznego rynku kolejowego w Stanach Zjednoczonych dobitnie pokazuje czym kończą się potajemne zmowy cenowe. Wszystkie próby stworzenia kartelu rozbijały się o rozbieżne interesy jego uczestników. Co prawda zawiązanie zmowy zapewnia każdej ze stron więcej korzyści od „morderczej konkurencji”, to jednak pokusa oszukania wspólników poprzez potajemne przyznawanie ulg okazuje się zbyt silna i rozsadza kartel od środka.

Nieprawidłowa ocena sytuacji

Chociaż na wolnym rynku mogą występować krótkotrwałe monopole zawyżające ceny, to są one szybko likwidowane przez tworzącą się konkurencję. Zasadniczy problem pojawia się wtedy, kiedy na scenę wkracza państwo i stara się przyśpieszyć ten proces. Nie jest ono jednak w stanie odróżnić monopolu zawyżającego ceny od naturalnego. Weryfikacji może dokonać tylko rynek.
Odwołajmy się do znanego przypadku XIX-wiecznych kolei amerykańskich. Apologeci państwowego interwencjonizmu utrzymują, że wyższe ceny połączeń krótkodystansowych były spowodowane zawyżaniem cen przez lokalnych monopolistów. Skoro tak się rzeczywiście działo, to dlaczego ponadnormalne zyski osiągane przez tych przewoźników nie zachęciły konkurencji? Widocznie inwestorzy widzieli lepsze okazje i woleli ulokować swój kapitał w bardziej dochodowych przedsięwzięciach niż tworzenie konkurencyjnej linii na odcinku, którym jeździ stosunkowo niewielu pasażerów. Tego typu przedsięwzięciem może być na przykład zainstalowanie nowych torów na obszarach, gdzie ich jeszcze w ogóle nie ma.
Zastanówmy się teraz, jakie kroki może podjąć państwo. Ano może zmusić miejscową kolei do obniżki cen. W takim wypadku sztucznie obniży potencjalną opłacalność budowy nowych połączeń na jeszcze nie zagospodarowanych odcinkach i tym samym zniechęci do tego rodzaju inwestycji. Zasoby zostaną więc skierowane do mniej opłacalnych i mniej potrzebnych z punktu widzenia konsumenta gałęzi gospodarki. Tym samym państwo doprowadza do nieefektywnej alokacji czynników produkcji w gospodarce.

W czyim interesie działa państwo

Osobny rozdział stanowi problem sprawności funkcjonowania instytucji nadzorującej newralgiczny rynek. Milton Friedman zwraca uwagę, że komisje i urzędy powołane pierwotnie w celu ochrony konsumentów przez zapędami monopolistów stają się często narzędziem w rękach przedsiębiorstw, które miały nadzorować. Mowa tu o znanym przypadku tzw. government failure. Stosunkowo niewielka grupa podmiotów zmotywowanych osiągnięciem dużych korzyści tworzy lobby będące w stanie wpłynąć na organy kontroli i przeforsować decyzje skutkujące względnie niewielkimi stratami bardzo dużej liczby osób (konsumentów). Międzystanowa Komisja Handlu nadzorująca amerykańskie koleje zamiast obniżyć ceny biletów na połączeniach krótkodystansowych, wybrała drogę równania w górę i nakazała podniesienie cen na długich dystansach. Ponadto, wykorzystując taką komisję, firmy znajdujące się już na rynku mogą pod pretekstem dbałości o dobro ogółu skutecznie utrudnić powstanie nowej konkurencji tworząc sztuczne bariery wejścia w postaci przeróżnych koncesji, licencji i zezwoleń.
Działalność państwa często nie kończy się na regulacji monopoli prywatnych. Prawdziwą bolączką są monopole państwowe. Oprócz zawyżania cen wykazują się one skrajną nieefektywnością spowodowaną miękkim ograniczeniem budżetowym. Co więcej, są bardzo podatne na naciski polityczne i często stanowią „przechowalnię” partyjnych kolesiów. Wreszcie, monopole hołubione przez państwo są niemal niemożliwe do zlikwidowania, gdyż stoi za nimi aparat przymusu.
Poza przeciwdziałaniem monopolizacji, powszechnie wymieniane są następujące powody ingerencji państwa w proces konkurencji rynkowej:
– ochrona pracowników przez „wyzyskiem”,
– ochrona przed kapitałem zagranicznym,
– ochrona konsumentów przez szkodliwymi produktami lub usługami.
Teza o rzekomym wyzysku pracowników wynika z popularnego błędu polegającego na rozpatrywaniu pojedynczego sektora gospodarki w oderwaniu od całości. W rzeczywistości niedogodności związane z bardziej intensywną praca i niższą płacą nominalną są z nawiązką rekompensowane przez wzrost płacy realnej dokonujący się dzięki „wyzyskowi” pracowników w pozostałych gałęziach gospodarki.
Wszelkie regulacje prawne mające na celu ograniczenie czasu pracy są z gruntu szkodliwe, ponieważ naruszają wolność pracowników. Państwo decyduje za nich, wmawiając, że wolą czas wolny, nawet jeżeli krańcowa użyteczność jaką czerpią z pracy jest wyższa. Pracownicy, którzy przedkładają czas wolny nad pracę mają pełne prawo do takiego wyboru nawet w przypadku braku jakichkolwiek uregulowań, a ich płaca realna będzie wtedy wyższa niż przypadku przymusowego skrócenia pracy wszystkim zatrudnionym.
Punkt drugi można spokojnie zignorować zdając sobie sprawę, że kapitał na wolnym rynku nie ma narodowości. Inwestycje kapitałowe są nieodzownym warunkiem wzrostu produktywności pracy, co jest bezpośrednim źródłem poprawy jakości życia. Nie ma znaczenia, skąd pochodzi kapitał. Ważne, że zagraniczni inwestorzy oferują lepsze warunki zarówno pracownikom jak i konsumentom.
Ochrona konsumentów przed produktami szkodliwymi jest typowym mydleniem oczu. Państwowi biurokraci nie mają dostępu do subiektywnej hierarchii potrzeb konsumentów, więc nie potrafią w żaden sposób stwierdzić, co jest dla nich lepsze, a co gorsze. Wszelkie obostrzenia dotyczące szkodliwości, a także normy bezpieczeństwa, jeżeli nawet wprowadzone w dobrej wierze, opierają się na czczych domysłach i mają charakter całkowicie arbitralny.

Krzysztof Brejnak http://freeyourmind.bblog.pl/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *