Jan M. Fijor: Pułapka

Zgodnie z polskim prawem, nabywca używanego samochodu ma obowiązek, w ciągu 10 dni od daty kupna samochodu, zapłacić haracz znany pod eufemizmem: podatek od czynności cywilno prawnych (PCCP). Podatek ten wynosi równowartość dwóch procent ceny kupna.

O ile sam podatek jest wredny, bo sprowadza się do kary za konsumpcję, a niekiedy też – gdy samochód jest używany i ponadto kupiony taniej zagranicą – kary za gospodarność, o tyle zasada jego wyliczenia nie budzi wątpliwości. Problem powstaje z chwilą określenia podstawy opodatkowania. Ustawa regulująca PCCP mówi, że bazę wyliczenia – którą powinna być cena rynkowa – podaje nabywca samochodu (lub jego pełnomocnik), czyli podatnik. Musi mieć do tego jakąś podstawę, którą najczęściej jest umowa kupna. Jednakże ustawa nie pozwala na pełną swobodę, gdyż w sytuacji, gdy umowa kupna opiewa na kwotę odbiegającą od tego, co Urząd Skarbowym uznaje za cenę rynkową, wysokość podatku poddawana jest w wątpliwość, co owocuje najczęściej postępowaniem skarbowym, w którym pracownicy urzędu skarbowego sami określają cenę rynkową, a zatem również wysokość podatku. Przy dużych odstępstwach, podatnik narażony jest na karę. Ustawa jest więc skonstruowana według modelu peerelowskiego, gdzie niemal wszystkie akty prawne zawierały w sobie niejednoznaczność, której skutkiem był w tamtym systemie brak ludzi bez winy. Teraz też. Co z tego, że mam umowę, ważną, prawdziwą jeśli urząd skarbowy ją może w majestacie prawa zakwestionować. Na jakiej podstawie? Na podstawie danych, jakie otrzymuje od dealerów. Nikt tych danych nie weryfikuje, nikt nie sprawdza ich wiarygodności, nie bierze nawet pod uwagę tego, że za pośrednictwem dealera – obciążonego przez państwo szeregiem opłat, licencji, regulacji, które kosztują a tym samym podnoszą cenę oferowanych przez dealernie samochodów – kupujemy drożej niż od znajomego czy zagranicą, a mimo to właśnie on, dealer uchodzi za obowiązującą wykładnię. My jesteśmy, co najwyżej, podejrzani!

Z jednej strony daje nam się przywilej wyliczenia podatku, z drugiej, automatycznie skazuje na status potencjalnego oszusta. To ewidentna pułapka, która nas może wpędzić w nie lada kłopoty. Wystarczy, że kupimy samochód od krewnego, albo zagranicą, a więc w okolicznościach, w których jego cena będzie odbiegać mocno od tego, co podają dealerzy i mamy problem.

W normalnym kraju, prawo jest jednoznaczne: albo uznaje się deklarację podatnika za prawdziwą i kwestionuje ją tylko w razie stwierdzenia ewidentnego oszustwa, albo decyzję co do wymiaru podatku pozostawia – podobnie jak w przypadku podatku od nieruchomości czy VAT – władzom podatkowym. Dlaczego w Polsce jest inaczej? Najprawdopodobniej z powodu fuszerki i wrodzonej podejrzliwości urzędników w stosunku do obywatela, którego władza wciąż traktuje jak przestępcę, któremu w każdej chwili można postawić zarzut, by mieć pretekst do obrabowania go z owoców jego ciężkiej pracy. Takie podejście widać na każdym kroku: kamery na ulicach i w lokalach, wysyp fotoradarów, rosnące uprawnienia straży miejskich, policji czy setek innych inspekcji i organów kontroli, dla których usłużny ustawodawca stawia pułapki wpędzające nas w najlepszym przypadku w stres i poczucie winy. W takim kraju żyć się nie chce, a jak się nie chce żyć, to i pracować. Tylko patrzeć jak dojdzie do powtórki scenariusza z czasów PRL, kiedy Polska była jedną wielką pułapką. Jak to się dla PRL skończyło, każde dziecko wie.

Jan M. Fijor
29.04.2009
***
Wszelkie kopiowanie i wykorzystanie w celach publicystycznych dozwolone za każdorazową zgodą autora oraz za podaniem źródła

Tekst był wcześniej opublikowany na stronie autora

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *