Wolność negatywna, czyli prawo do niezależności od decyzji pozostałych istnień ludzkich, zawsze była fundamentem światopoglądowym liberałów i libertarian. Rozmaite inne nurty myśli politycznej starają się wyznaczać jednostkowej wolności granice, które będą służyły innym wartościom: dobru wspólnemu, wzrostowi duchowemu, dbaniu o środowisko naturalne, o najuboższych, o nasze bezpieczeństwo, o przyrost naturalny. Zdajemy sobie sprawę, jakie szkody wyrządza ludziom takie myślenie w polityce. Ale jak dla mnie, bardzo interesujący jest wewnętrzny, psychologiczny aspekt konsekwencji stosowania instytucjonalnego przymusu.
Czy społeczeństwo zniewala wchodzące w jego skład jednostki tylko zewnętrznie? Niektórzy mogą tak twierdzić, dla niektórych może to być nawet dogmat. Innego zdania jest Stephan Blankertz. W artykule „Dlaczego nie można znaleźć wolności w świecie, który nie jest wolny”, którego tytuł jest parafrazą znanej książki Harry’ego Browne’a, pisze:
Myślę, że wszyscy zgadzamy się co do tego, iż ekonomiczny sukces jakiegoś przedsiębiorcy jest generalnie, podobnie jak szczęście, jakością prywatną. Twój sukces ekonomiczny jest oparty na twoich osobistych decyzjach. Tak samo ekonomiczne niepowodzenie. Ale wolnościowa teoria ekonomiczna dowiodła intuicji, że mogą być takie interwencje rządu, które spowodują, że przedsiębiorcy będą podejmowali błędne decyzje. Murray Rothbard w swojej książce o Wielkim Kryzysie w Ameryce mówi, że pojedyncze niepowodzenie jakiegoś biznesu wynika z osobistej niekompetencji, ale wielość niepowodzeń, taka jak podczas kryzysu, musi być wyjaśniona strukturalnie przez czynniki ekonomiczne. Inaczej trzeba byłoby zaakceptować wniosek, że wolny rynek indywidualnych odpowiedzialności prowadzi do kryzysu ekonomicznego.
Przeformułuję tę tezę tak, by zastosować ją do całego życia, tworząc tym samym wolnościową socjologię w tradycji Paula Goodmana: pojedyncze niepowodzenie w osiąganiu osobistych celów jest spowodowane osobistymi brakami, ale wielość niepowodzeń musi być przypisana wpływowi czynników społecznych. Inaczej trzeba byłoby przypuścić, że ludzie nie są gotowi troszczyć się o samych siebie.
Spójrzmy teraz na życie, jakim żyjemy. Dziecko rodzi się w świecie, który nie jest kształtowany przez życzenia jego rodziców i sąsiadów. O ulicach decydują ciała polityczne. Budynki są rezultatami polityki mieszkaniowej. Rodzice pracują długie godziny, bo duża część ich dochodów jest zabierana w podatkach i marnotrawiona przez rząd. Potem są rządowe szkoły, które edukują dziecko, nie pozostawiając wielu wyborów jego rodzicom i jemu samemu. I tak dalej. Dziecko wzrasta zatem bez żadnej szansy działania zgodnie ze swymi decyzjami i widzi dookoła ludzi, którzy o nim decydują. I po tym wszystkim konwencjonalna teoria oczekuje od dorosłej osoby, by ta swobodnie odreagowywała podczas kilku godzin kontaktu seksualnego, ale by taka wolność była ograniczona ściśle do tych godzin. Takie oczekiwanie jest zbyt dziwne, by było brane poważnie. To jest tylko udawanie.
Ten przykład pokazuje, że nie możesz po prostu, jak myśleli młodzi buntownicy lat sześćdziesiątych, wybrać ignorowania konwencji i kontynuować szczęśliwe, satysfakcjonujące seksualnie życie. Konwencje są wyrazem rzeczywistych struktur społeczeństwa. I jeśli je zignorujesz nie zmieniając tych struktur, wrócą one w ten czy inny sposób.
Tak postawione, dość radykalne ujęcie teoretyczne problemu wolności wewnętrznej, oparte na poglądach św. Tomasza, ukształtowało niegdyś moje poglądy w bardzo wielu sprawach. Ale temat wymaga rozwinięcia, skoro już odnosimy problemy filozoficzne do współczesności, to chciałoby się też odpowiedzieć, jakie jest rozwiązanie. Tak szczerze postulowane przez Blankertza „zmienianie struktur” jest marzeniem, o które można całe życie walczyć i nie osiągnąć żadnych efektów. Chciałoby się wierzyć, że można sobie jakoś poradzić ze sobą pomimo istnienia systemów represji. Chciałoby się chociaż wiedzieć, że to jest możliwe. Że może istnieje jakiś sposób, aby uchronić się przed powszechną degeneracją.
Myślę, że klucz do rozwiązania problemu leży w odpowiednim postrzeganiu własnej osoby w konfrontacji z przemocą. Wierzymy, że państwo działa dla naszego dobra; co by było, gdybyśmy przyjęli pogląd odwrotny? Szukali w każdej rzeczy, która jest narzucona pozornie dlatego, że jest „dobra”, szkodliwych konsekwencji, nie tylko w wymiarze ekonomicznym, ale również osobistym. Kierunku myśli, jakie budzi w nas dana ustawa, urzędnik, zapewnione przez państwo dla dzieci miejsce nauki i program nauczania, dopuszczone do nadawania stacje telewizyjne, w konkretny sposób zorganizowane zagospodarowanie terenu w miejscowości, w której mieszkamy, sposób, w jaki zainteresowanie bieżącymi sprawami politycznymi może wpływać negatywnie na naszą inteligencję, wrażliwość. Szukajmy wszędzie śladów państwa, a znajdziemy ich wiele. A mając świadomość, będziemy mogli wybrać.
Fred Reed w artykule Inne czasy i obyczaje patrzy na świat z perspektywy zdecydowanie szerszej, niż problemy z kopulacją. Rozważając zmiany, jakie dokonały się i ciągle postępują w naszej cywilizacji, pisze:
Pod względem technologicznym Stany Zjednoczone są przewspaniałe – Ateny fizyki półprzewodnikowej. Mimo to wielkie orkiestry umierają niewysłuchane, nie mamy Szekspira ani Dantego – ani pojęcia o tym, dlaczego moglibyśmy ich potrzebować, a religijność albo jest przytłumiona, albo przejawia się w sposób opryskliwy i wrogi. Dlaczego?
Sądzę, że to dlatego, iż nasze otoczenie decyduje nie tylko o tym, co myślimy, ale również o tym, o czym jesteśmy w stanie pomyśleć. Żyjemy w przestrzeni wielkomiejskiej [urban], ale wielce bezładnej [not urbane], wśród wyjących syren, w powietrzu posiwiałym od spalin i zniszczonym jazgotem autobusów. Zarzuty nie stają się nieprawdziwe od tego, że często się je powtarza. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie Whitmana tworzącego w centrum handlowym.
Autor za nieodpowiednie zagospodarowanie terenów miejskich obwinia korporacje. Jest pesymistycznie nastawiony do możliwości rozwiązania tego problemu, pisząc na koniec artykułu: Prawdopodobnie większość ma niezbyt wyraźne przeczucie, czym jest to, od czego chce uciec – a poza tym nie ma dokąd uciekać.
Mam wrażenie, że nawet autor nie rozumie, czym jest to zjawisko. Inwestorzy budują domy tam, gdzie ludzie chcą mieszkać, sklepy tam, gdzie chcą kupować. Powinniśmy więc zadać pytanie: dlaczego nie chcą niczego więcej? Odpowiedź jest prosta. Dlatego, że oznacza to wejście w konflikt ze społeczeństwem, które za normę przyjmuje jednolitość stylu życia.
Przebieg i następstwa zaistnienia takiego konfliktu świetnie prezentuje film „Stowarzyszenie Umarłych Poetów”. Wszystko zaczyna się od tego, że pewien nauczyciel angielskiego w wymagającej szkole o konserwatywnych tradycjach zaczyna nietypowo uczyć poezji, starając się zwrócić umysły uczniów na zupełnie inne, niż dotychczasowe tory. Pewnego razu wyprowadził wszystkich na dziedziniec szkolny i nakazał wybranym paru osobom, aby maszerowały przed siebie w kółko. Po zakończeniu marszu pozostali uczniowie zaczęli bić im brawo. W tym momencie nauczyciel skomentował to tak:
Trudno jest zachować własne przekonania, kiedy presja otoczenia zmusza nas do zmiany. Widzę teraz wasz wzrok, który mówi: „Ja na pewno maszerowałbym po swojemu.” Zapytajcie jednak samych siebie, dlaczego klaskaliście. Każdy z nas ma ogromną potrzebę akceptacji. Ale musicie zaufać tym waszym przekonaniom, które wyróżniają was spośród innych. Nawet jeśli inni uważają je za dziwne i niepopularne. Nawet jeśli tłum twierdzi: „To złeeeee.” Robert Frost powiedział: „Gdy stanąłem w lesie na rozstaju dróg, podążyłem tą mniej uczęszczaną. I wiedziałem, że to znaczy już, że jest inaczej.”
W dalszej części filmu okazuje się, że to, czego się nauczyli, może być źródłem poważnych konfliktów ze społeczeństwem. Szczególnie, gdy nie staramy się naszej odmienności ukrywać, lecz demonstrujemy ją, mając nadzieję na to, że zostaniemy za nią docenieni.
Walkę o jednolitość prowadzi się nie tylko przez struktury państwowe. Równie silna jest przemoc psychiczna, stosowana w rodzinach, miejscach pracy i innych instytucjach. W walce z nią możemy liczyć tylko na nasz własny umysł, który jest w stanie nauczyć się, jak rozpoznać przemoc w najszerszym sensie tego słowa.
***
Brak praw autorskich: ten artykuł jest udostępniony na licencji Free Art License. Można go swobodnie modyfikować oraz rozpowszechniać zgodnie z warunkami tej licencji.
http://www.konserwatyzm.pl/publicystyka.php/Artykul/2195/
Więcej jest anarchistów na konserwatyzm.pl?
Poczytaj komentarze, a zrozumiesz, że jest to wręcz tekst pod prąd systemu [linii doktrynalnej portalu].
Cóż, w świetle tego, co napisał o anarchizmie Gilson w „Realizmie tomistycznym”[1], nie nazwałbym go „anarchistą”, co nie zmienia faktu, iż „poglądy” (raczej koniecznościowe relacje wynikania) polityczne Kowalika zupełnie na przeciw i pod prąd paradygmatowi konserwa.pl. I nie tylko w kwestii „państwa”, w kwestii religii też. 😀 Zresztą, to dzięki mnie ten tekst pojawił się także i tutaj.
[1]Że anarchizm jako taki to pochodna odejścia od realistycznego uprawiania filozofii w postaci „kartezjańskiego przewrotu” i matematyzacji metody metafizycznej-> pozorne aporie nie do pokonania -> absolutyzmy: anarchizm i kolektywizm.
@Camilo
Ludzie, którym się zdaje, że polityka kręci się w okół ich wąskich i abstrakcyjnych kategorii.