Krzysztof “Critto” Sobolewski: Dążenie do kariery i sukcesu jako metoda SAMOREALIZACJI człowieka i rodziny i zagrożenie dla MACHINY PAŃSTWOWEJ

Czy wiesz, iż dążąc do kariery (nie urzędowej) i sukcesu zawodowego jesteś zagrożeniem dla machiny państwowej, i dlatego właśnie ona cię nie lubi ? To dlatego właśnie ludzie biznesu tak często atakowani są przez etatystyczne media i twórców filmowych. To dlatego pokazywani są jako bezduszne automaty do robienia pieniędzy.

Ludzie „robiący karierę” lepiej niż inni dostrzegają ZŁO machin pańtswowych. TO ICH najbardziej dotykają i bolą nieżyciowe regulacje. TO IM podatki zabierają najwięcej pieniędzy. TO ONI mają najwięcej do stracenia na skutek państwowych wybryków wokół gospodarki. Ludzie kariery to NATURALNY WRÓG machiny państwowej — i dlatego ona, i jej sługi tak ich nie lubią.

Kogo potrzebuje machina państwa a kim gardzi i dlaczego

Ludzie robiący karierę to osoby zaradne, tzw. „self-made mani” (lub „self-made women”), których model stworzyli ojcowie liberalizmu klasycznego. Takim ludziom państwo, jego opieka, pomoc, a nawet ochrona (zazwyczaj – śmiechu warta) jest zwyczajnie NIEPOTRZEBNA; te rzeczy „oferowane” przez państwo są — krótko mówiąc — dla frajerów i „nieudaczników”. Ludzie kariery są dodatkowo zmuszani do płacenia na ich utrzymanie. Oni NIGDY nie będą potrzebować zasiłków — jeśli są rozsądni, to będą odkładać zarobione pieniądze (ich część) – „na później” albo „na wypadek nieszczęścia”. Nawet więc, gdy – nie daj Boże – któremuś z nich coś złego się przydarzy, NIE będzie głodował. A to, jeśli się mocno rozpowszechni, podważy sens istnienia rozbudowanych programów „pomocy społecznej”. Im więcej dążących do kariery „self-made menów” i „self-made women”, tym MNIEJ potrzeba zasiłków i ich rozdawania.

Państwo natomiast POTRZEBUJE biednych, głodnych i „z problemami nie do rozwiązania”. Im więcej jest osób wykolejonych życiowo, tym bardziej zyskuje w oczach opinii społecznej machina państwowa. Jawi się ona wtedy jako „dobry wujek”, który rzekomo rozwiąże każdy problem, pomoże każdemu i ułatwi wiele spraw. Ponieważ zaś jest ona łżącym we wszystkich językach dobra i zła, najzimniejszym potworem (jak to powiedział Nietzsche), więc nie podoba się jej, że będzie musiała zniknąć — nawet jeśli oznaczać to będzie, że ludzie będą szczęśliwi, zadowoleni i będzie im się wieść. Będzie więc działać przeciwko ludzkiemu powodzeniu, a jeśli nie będzie w stanie — to chociaż obrzydzi życie i będzie szkalować imię tych, którzy nią gardzą, patrząc na nią z góry. Jak na dłoni widać państwowe łgarstwa i działania na szkodę (odsyłam do eseju „’Dobroczynne’ łgarstwa państwowe”) Szczęściem machiny państwowej jest – tak naprawdę – nieszczęście innych ludzi. Postępuje ona i myśli wg zasady „Im gorzej, tym lepiej”.

Kariera uczciwa a politycy

Czym jest sama kariera zawodowa w uczciwym biznesie czy uczciwej twórczości, np. artystycznej, inżynierskiej, programistycznej itd ? Jest ona jedną z metod SAMOSPEŁNIENIA, jedną z metod POSZUKIWANIA SZCZĘŚCIA, o którym tak pięknie pisze Jefferson w „Deklaracji Niepodległości USA”. Dążąc do szczęścia, ludzie kariery są znacznie mądrzejsi od większości polityków, których uważają za bandę żerujących na ludzkiej naiwności, słabości i niezaradności cwaniaków. Model życiowy uczciwego biznesmena (lub twórcy), to coś zupełnie innego niż model życiowy przeciętnego polityka. Podczas, gdy biznesmen zyskuje swoje przychody, poparcie, stanowisko, sympatię itd. za pomocą swoich zdolności twórczych i organizacyjnych, przeciętny polityk uzyskuje swoje stosując przymus oraz „zdolności” takie jak oszukiwanie, mamienie, „fałszywa reklama”, branie łapówek, itd. i nawet, jeśli nie każdy tak robi (wszędzie znajdą się wyjątki) to na pewno TAKA jest WIĘKSZOŚĆ przedstawicieli „świata polityki”. Dość, że swoje czyny popierają przymusem państwowym oraz wykręcają się od odpowiedzialności za nie apartheidowym systemem „immunitetów”; to wystarczy, aby wyrobić sobie zdanie o większości z nich, i nie rozstrząsać innych, równie istotnych spraw.

Podobnie jak machiny państwowe, politycy próbują biznesmenom obrzydzić życie, widząc, że tamci patrzą na nich „z góry” a na politykę jak na bezsensowny cyrk. Podobnie jak dla machin państwowych (których przecież są twórcami!) dla większości polityków korzyścią jest niekorzyść twórczej jednostki. Większość polityków chciałaby widzieć ludzkość jako ciemną masę, którą można dobrowolnie manipulować i „ujeżdżać”, traktować jak (co zresztą niektórzy z nich mówią otwarcie) „mięso wyborcze”, obiecując różne „złote góry” czyli tak naprawdę „gruszki na wierzbie”.

I tak to właśnie wygląda. Każdy, kto sympatyzuje z wolnościowcami, będzie sympatyzował z uczciwymi ludźmi biznesu, NIE z politykami i ich machinami państwowymi. Odrzucenie socjalizmu, etatyzmu i większości polityki stanowi klucz do uwolnienia potencjału ludzkiego, do wskazania drogi ROZWOJU dla każdej jednostki i każdej grupy, którą jednostki dobrowolnie tworzą. Model „self-made” jest tym, co powinniśmy wszyscy popierać i do czego dążyć. Dla każdego i dla każdej znajdzie się dziedzina, w której może się zrealizować – pokazując politykom i tworzonym przez nich machinom państwowym, jak bardzo ich nie potrzebuje i gdzie ich ma.

W Imię Wolności !!!

Krzysztof „Critto” Sobolewski

(c) Copyright by Krzysztof „Critto” Sobolewski 17.II.2001
***
Przedruk, kopiowanie, rozpowszechnianie i dystrybucja dozwolone bez żadnych ograniczeń w dowolnym celu. Modyfikacje dozwolone pod warunkiem ich wyraźnego zaznaczenia w tekście i poinformowania o tym, kto modyfikował, lub napisanie, iż modyfikacja jest anonimowa. W żadnym wypadku podpis autora, tj. wyrazy: Krzysztof „Critto” Sobolewski nie mogą być usunięte ani zmienione.

Tekst był wcześniej opublikowany na stronie autora

28 thoughts on “Krzysztof “Critto” Sobolewski: Dążenie do kariery i sukcesu jako metoda SAMOREALIZACJI człowieka i rodziny i zagrożenie dla MACHINY PAŃSTWOWEJ

  1. Krzysiu, słońce ty moje w jakim świecie ty żyjesz. Uczciwi ludzie biznesu. Self made man. Śmiechu warte. Przecież wiadomo nie od dziś że takie twory w przyrodzie nie występuję. Wszystko to wyzyskiwacze, cinkciarze, oszuści albo co najmniej wypasione na publicznych pieniądzach cwaniaki. Zajrzyj koniecznie do @faqa to się przekonasz.

  2. Kolejny tendencyjny tekst , ale nie chcę mi się na razie go poważniej komentować.

    Qatryku oczywiście ludzie biznesu to same gołąbki które nic a nic nie maja wspólnego z państwem – choć nie wiem jak to robią , są niematerialni ??? No cóż w libertariańskiej krainie wyobraźni wszystko jest możliwe 🙂

  3. A co tu w ogóle „poważnie” komentować? Bajeczka o karierze od pucybuta do milionera łamana przez arbeit macht frei, odsłona chuj-wie-jaka-straciłem-rachubę. Ot co.

  4. „Krzysiu, słońce ty moje w jakim świecie ty żyjesz. Uczciwi ludzie biznesu. Self made man. Śmiechu warte. Przecież wiadomo nie od dziś że takie twory w przyrodzie nie występuję. Wszystko to wyzyskiwacze, cinkciarze, oszuści albo co najmniej wypasione na publicznych pieniądzach cwaniaki. Zajrzyj koniecznie do @faqa to się przekonasz.”

    Oho! Qatryka dopadł wreszcie REALIZM?

  5. Nie można pisać że wszyscy przedsiębiorcy są nieuczciwi. A np. pracownicy to są świeci? Mnie osobiście jako przedsiębiorcę taka gadanina irytuje. W każdym fachu są czarne owce. To co się dzieje to tylko skutki systemu w jakim żyjemy. Przy absurdalnych przepisach, astronomicznych podatkach państwo samo powoduje np. szarą strefę i uczy kombinować. Poza tym politycy i urzędnicy to banda złodziei – to są dopiero „wyzyskiwacze, cinkciarze, oszuści albo co najmniej wypasione na publicznych pieniądzach cwaniaki”. Dodam, że im mniej państwa w gospodarce tym mniej korupcji i układów, szybszy wzrost gospodarczy, mniejsze bezrobocie.

  6. Fakt, obraz przedsiębiorcy w tym artykule został wyidealizowany. W rzeczywistości ludzie biznesu są bardzo często nieuczciwi, nagminnie stosują manipulację, by sprzedać swój produkt. Niestety. 🙁

    Liberalizm prezentuje pewien ideał, ale świat od niego odbiega bardzo.

    Jednak z dwojga złego wolę biznesmena niż polityka, bo ten drugi to już nawet rzadko się stara, by do czegoś mnie przekonywać. Niechby nawet manipulował i kokietował, ale mu się nie chce, bo po co? Po prostu myk i ustawa – i jak nie przyniosę pieniędzy w zębach, to skończę w więzieniu.

    Nie idealizuję biznesu, ale godzę się nań, bo mam smutną świadomość, że jedyną realną konkurencją dla polityka jest de facto tylko inne państwo.

  7. Esc dodam tylko, że każdy człowiek kieruje się chęcią zysku.

    Przedsiębiorca chce sprzedać swój produkt jak najdrożej oraz stara się żeby koszt produkcji był jak najmniejszy.

    Pracownik chce jak najmniej się napracować i zarobić jak najwięcej.
    Konsument chce zapłacić jak najmniej za produkt.

    Nie ma w tym nic złego, ponieważ to wolny rynek ustala pewną granicę w której dochodzi do wymiany (np świadczenia pracy, zakupu produktu). Każda cena jest kompromisem dążeń (no chyba, że firma ma monopol i dyktuje cenę).

    Natomiast jeśli chodzi np o pensje pracowników – państwo się przyczynia do wysokiego bezrobocia opodatkowując niemiłosiernie pracę, w efekcie jest bezrobocie – czyli duża podaż ludzi pozostających bez zajęcia. W takich warunkach pracodawcy mogą wybierać spośród kandydatów i płacić mniejsze pensje. Państwo swoimi działania zaburza całą gospodarkę. W normalnym systemie, w którym jest jasne i egzekwowalne prawo, brak biurokracji, niskie podatki, żylibyśmy jak pączki w maśle.

    Dodam, że socjalizm to ustrój w którym bohatersko walczy się z przeciwnościami nie znanymi w żadnym innym ustroju.
    A przecież w socjalizmie z elementami wolnego rynku żyjemy, a nie w kapitalizmie jak to wmawiają nam media.

  8. Jeszcze kurwnisty tutaj brakowało.. :]

    >A przecież w socjalizmie z elementami wolnego rynku żyjemy, a nie w kapitalizmie jak to wmawiają nam media.

    A co za różnica, czy nazywają ten system krwiożerczym kapitalizmem czy socjaldemokracją, a nie ogórkiem kiszonym? Liczą się fakty, a kupa gnoju pod każdą nazwą będzie śmierdziała tak samo. Zresztą, ogólnie przyjęta („wmówiona”) definicja tego, co mamy choćby w Polsce, brzmi właśnie kapitalizm bądź gospodarka rynkowa. Tak piszą w wielu słownikach, podręcznikach i innych kompendiach naukowych. To nie żaden spisek, jakim go próbujesz przedstawić pejoratywnymi określaniami z orwella.

    —————

    >Nie ma w tym nic złego, ponieważ to wolny rynek ustala pewną granicę w której dochodzi do wymiany (np świadczenia pracy, zakupu produktu). Każda cena jest kompromisem dążeń (no chyba, że firma ma monopol i dyktuje cenę).

    A po @społecznemu „ludzie negocjują”.

  9. „Qatryku oczywiście ludzie biznesu to same gołąbki które nic a nic nie maja wspólnego z państwem – choć nie wiem jak to robią , są niematerialni ??? No cóż w libertariańskiej krainie wyobraźni wszystko jest możliwe”
    I widzisz takie teksty z waszej strony mnie najbardziej wkurwiają. Bo ja znam wiele osób które samemu muszą walczyć z tym zakichanym systemem i im sie jakoś udaje. Co więcej samemu tez mi się jakoś udaje i mam nadzieje że udawać mi sie będzie coraz lepiej. To że muszę się zarejestrować, ba że będę ciągnął dotacje jest dla mnie jedynie niewielką rekompensatą za czas i siły jakie musze tracić na walkę z tym zakichanym systemem.
    W każdym razie z jednej srony cały czas mi tu o realizmie, kontekście walicie a z drugiej kurde wychodzi na to że jakbym chciałbyć czysty w waszych oczach to powinienem wybrać drogę pustelnika i wpierdalać korzonki. Ku chwale przyzwoitości społecznej i w imię unikania wyzysku.

  10. @qatryk

    wychodzi na to że jakbym chciałbyć czysty w waszych oczach to powinienem wybrać drogę pustelnika i wpierdalać korzonki. Ku chwale przyzwoitości społecznej i w imię unikania wyzysku

    Wychodzi na to, że pojebał Ci się anarchizm społeczny z anarcho-prymitywizmem, to raz. Dwa, nie chodzi o to, żeby być „czystym”, bo anarchizm społeczny – a przynajmniej anarcho-komunizm, który jest mi najbliższy – to nie żadna purytańska ideologia ponoszenia kosmicznych wyrzeczeń w imię jakiejś pojebanej moralności. Bardziej pasuje mi tu libertarianizm z jego imperatywem bezwarunkowego szacunku dla „słusznych” tytułów własności, kultem pracy i samoofiary „w imię zasad, skurwysynu”. Nie, nie, nie. To idea supremacji ego, ale ego uspołecznionego – We Have The Right To Be Greedy!

  11. A ja im więcej czytam anarchistów społecznych, tym mniej różnic widzę między nimi a anarchoprymitywistami. Ci drudzy jednak przynajmniej są otwarci, jasno mówią o co im chodzi i nie kręcą. De facto, wychodzi na to, że gdy libertarianie bronią własności prywatnej, bronią tym samym cywilizacji, której ramy są zbyt ciasne dla wcześniej wymienionych, 'lewicowych wolnościowców’. Wszakże więcej wolności jest wtedy, gdy negocjacjom (oczywiście demokratycznym) podlega wszystko, włącznie z suwerennością jednostki. To czy człowiek jest panem samego siebie czy jednak rządzić ma nim grupa – też.

    No i ten boski „kontekst”, który pełni funkcję mydełka w domino lub innego karcianego jokera, pod którego można podstawić to, co akurat nam pasuje.

    Anarchizm społeczny to jakieś popłuczyny po Rousseau. Wolę już wersję niehomeopatyczną.

  12. @FatBantha

    wychodzi na to, że gdy libertarianie bronią własności prywatnej, bronią tym samym cywilizacji

    Ahistoryczny bełkot. „Cywilizacja Białego Człowieka” w praktyce miała niewiele wspólnego z ochroną własności. Motyw pod tytułem „mała własność przegrywa z dużą” przewija się przez cały okres nowożytny (grodzenia, podboje kolonialne, merkantylizm itp), XIX-wiek (ekspansja wielkiej, skoncentrowanej własności w ramach kapitalizmu przemysłowego) i czasy współczesne (supremacja ponadnarodowych korporacji i erozja klasy średniej etc). Broniąc kapitalistycznej własności, bronisz właśnie zdobyczy setek lat wywłaszczeń, podbojów kolonialnych i niewolnictwa (jeśli nie wierzysz, to radzę doczytać, skąd we wczesno-kapitalistycznej Anglii właściciele pierwszych manufaktur czerpali kapitał inwestycyjny) oraz wyzysku brutalnie wywłaszczonych chłopów, zamienionych w proletariat (wcześniej gospodarujących przez setki lat na ziemi, stanowiącą nie indywidualną, ale – olaboga, nie może być! – gminną, komunalną własność).

    Wszakże więcej wolności jest wtedy, gdy negocjacjom (oczywiście demokratycznym) podlega wszystko, włącznie z suwerennością jednostki. To czy człowiek jest panem samego siebie czy jednak rządzić ma nim grupa – też.

    Za przeproszeniem, ale chyba Cię koleś posrało. Indywidualizm w wersji hard (czyli stirnerowsko-nietzscheańskiej prowienencji) stał się integralną częścią składową współczesnego anarcho-komunizmu, przynajmniej od czasu opublikowania podlinkowanego przeze mnie manifestu – choć na dobrą sprawę, to już Kropotkin miał miejscami mocno indywidualistyczne jazdy (a sam Stirner dla odmiany socjalistyczne, jeśli się dobrze zagłębić w „Jedynego…”). Skończ więc z projekcją swoich skrzywionych wyobrażeń, bo nie masz zielonego pojęcia czym jest współcześnie anarcho-komunizm.

    I chętnie poczytam, jakie to intelektualne wygibasy doprowadziły kolegę liberała do wniosku, że „więcej demokracji = zniszczenie cywilizacji na prymitywistyczną modłę” (sami prymitywiści zazwyczaj sprzeciwiają się demokracji, kolektywnemu działaniu itp, ale to doprawdy nic, liberalna logika nie takie „cuda intelektu” produkowała).

  13. I właśnie dobrze, że ahistoryczny, bo gdybym miał się przejmować genezą wszystkiego, co na tym świecie istnieje, to bym się musiał na wszystko obrazić – zupełnie jak wy.

    Dobrze wiem jak z własnością było w przeszłości, co nie przeszkadza mi jej odrywać od tamtego, hahaha, kontekstu i nie traktować go jak jedynego możliwego; jasne że władza nadawała własność [władzą była właśnie tylko z tego powodu], określała jej granice i prawa nią rządzące: no i co z tego? Co z tego, skoro tak być nie musi?

    Jeśli ktoś kogo nie lubisz, użyje bądź reglamentować będzie użyteczne narzędzia, potępisz je ze względu na niego? To już nawet Lenin nie brzydził się kupnego sznura, na którym chciał wieszać tych, którzy mu go sprzedali.

    Broniąc kapitalistycznej własności, bronisz właśnie zdobyczy setek lat podbojów, wywłaszczeń, niewolnictwa (jeśli nie wierzysz, to radzę doczytać, skąd we wczesno-kapitalistycznej Anglii właściciele pierwszych manufaktur czerpali kapitał inwestycyjny) i wyzysku brutalnie wywłaszczonych chłopów, zamienionych w proletariat (wcześniej gospodarujących przez setki lat na ziemi, stanowiącą nie indywidualną, ale – olaboga, nie może być! – gminną, komunalną własność).

    Ojej.

    Jak ja sobie w twarz spojrzę? Co gorsza bronię też kupy wodoru i Wielkiego Wybuchu. Człowieku, czy Ty mnie masz za jakiegoś estetę, któremu można obrzydzić użyteczną koncepcję, stawiając obok niej obrzydliwą potęgę, która decydowała, komu pozwoli z niej korzystać?

    To tak jakby utrzymywać, że pieniądze są złe, bo można za nie kupić broń, którą można zrobić komuś krzywdę. A związku koniecznego nie ma, jest tylko możliwość.

    Oczywiście, że indywidualizm w wersji hard stał się integralną częścią składową anarchokomunizmu. Ba! On w nim był od zawsze, przynajmniej w praktyce. Bo w momencie, gdy zezwala się na negocjowanie wszystkiego, na nic, poza swoją 'wolą mocy’ liczyć już nie można. A to jak ona się objawi; czy będzie to na demokratycznej naradzie, na której manipulator będzie chciał skłonić resztę ludzi do swojego pomysłu czy na ulicy, na której osiłek będzie argumentował lewym sierpowym na szczenę, to już sprawa drugorzędna, bo dotycząca tego… ekhem… aktualnego kontekstu. Tak czy owak, faktycznie anarchokomunizm poligon dla indywidualizmu w wersji hard otwiera niezły. Ja jednak wolę pozostać przy soft-indywidualizmie propertariańskim, w którym granice są stałe.

    Jeśli rozumieć cywilizację jako zbiór pewnych instytucji i reguł, sprawa jest prosta: zastąpienie ich czymś innym (większą ilością demokracji np.), zmienia tożsamość tego zbioru i powoduje unicestwienie poprzedniego.

    Sami prymitywiści mogą się sprzeciwiać kolektywnemu działaniu, ale w wyniku wprowadzania swojej ideologii w życie, ostatecznie będą na nie skazani. Niestety, ale jeśli się mówi, że technologia jest be, własność jest be, cywilizacja jest be, to później się lata z gołą dupą po lesie z kolegami dysponującymi włóczniami, bo samemu to strach.

    A ponieważ jako akap uważam, że to własność prywatna jest kluczową i nie chcę mi się akurat teraz nad tym rozwodzić [powiedzmy, że to taki dogmacik na dziś], możesz sobie wywnioskować, iż uznaję, że każdy kto z niej rezygnuje, w końcu sam skończy z goła dupą w lesie, obok tych anarchoprymitywistów, czy tego chce, czy nie.

    Dlatego też gdy idzie o wybór między a społecznymi a anarchoprymitywistami, wolę tych drugich, bo oni przynajmniej wiedzą czego chcą i wiedzą jak to osiągnąć. Mam świadomość, że te metody doprowadzą ich do zamierzonego celu i oni też ją mają – oceniamy sprawę jednakowo, różnimy się jedynie tym, że oni tego pożądają, a ja wręcz przeciwnie.

    Natomiast komuniści są śmieszni, bo proponując te same środki (oczywiście z innych względów się na nie decydując), myślą, że dojdą gdzieś indziej i jeszcze wciskają ludziom kit, że na pewno się tak stanie, bo oni je wybrali z takich a takich pobudek.

    Prymitywiści w swojej prostocie są uczciwi, co trudno powiedzieć o komuszkach. Tak czy owak popłuczyny po Rousseau. [Hurra, wreszcie jako libertarianin mogę stanąć po stronie Ładu, a nie Chaosu, jak to mi często zarzucają etatyści.]

  14. Apel do wszystkich socjalistów, socjaldemokratów, keynesistów i innych czerwonych pająków którzy wypowiadają się na liberalis.pl:

    obowiązkowo należy się zapoznać z:
    monetaryzmem, austriacką szkołą ekonomii, libertarianizmem

    oraz z biografiami takich wybitnych postaci jak:

    Jean-Baptiste Say, Frédéric Bastiat, Carl Menger, Ludwig von Mises, Friedrich von Hayek (noblista), Murray Rothbard, Milton Friedman (noblista), Ron Paul

    Za nawrócenie z farmazonów głoszonych przez John’a Keynes’a nie musicie dziękować.
    Pozdrawiam

  15. „Wszakże więcej wolności jest wtedy, gdy negocjacjom (oczywiście demokratycznym) podlega wszystko, włącznie z suwerennością jednostki.”

    Dkashb fshnvsdkvj nsdkvsldkvksdhvkshdkhankd b bcnsd skm dnbshbk ds. To jest najgorsze w libertarianizmie. Jak to się ma do libertarianizmu? Kombinuj.

    Podoba się taka dyskusja?

    Pomyśl zanim coś napiszesz.

    „Hurra, wreszcie jako libertarianin mogę stanąć po stronie Ładu, a nie Chaosu”

    No, wreszcie też możesz stanąć po stronie wujka Pinokio. I nawet może coś o generale napiszesz, co? Bo jak już tak stanąłeś po stronie Ładu (kolejny pretensjonalny idiotyzm), to możesz pójść na całość.
    Swoją drogą to mam wrażenie, że populizmu uczyłeś się od tej dwójki litościwie panujących… znalezienie nitki łączącej Rousseau z anarchizmem obliguje cię do wysuwania wniosków o tym, że anarchizm jest „popłuczynami” po czymś tam. Ale cóż, taka wizja świata. Nikt nic na to nie poradzi.

  16. „Milton Friedman (noblista),”

    To ten pan, który usiłował przekonywać, że spółka akcyjna w razie czego może nawet zagłodzić całe miasto, byleby akcjonariusze na tym źle nie wypadli? 🙂

  17. „W każdym razie z jednej srony cały czas mi tu o realizmie, kontekście walicie a z drugiej kurde wychodzi na to że jakbym chciałbyć czysty w waszych oczach to powinienem wybrać drogę pustelnika i wpierdalać korzonki. Ku chwale przyzwoitości społecznej i w imię unikania wyzysku.”

    Tu nie chodzi o wpierdalanie korzonków w imię przyzwoitości.
    Raczej o to, że krytykowanie biednych „kombinatorów” ( co nic ino KOMBINUJĄ jak tu przeżyć w tym syfie ) a na ich tle gloryfikowanie „kryształowych i cierpiących knuty i komuny przedsiębiorców” NIE ma NIC wspolnego z Wolnością a jest jedynie burackim gloryfikowaniem cwaniaków przy równoczesnym obrzucaniu błotem pogardy biednych.

    Jeśli tzw „prawica” ma tylko TO do zaoferowania, to niech potem nie skamle że przegrywa z powodu „wszechświatowego spisku lewaków”

  18. zgadzam sie z autorem co do wiekszosci politykow ale jednej rzeczy nie rozumiem na jakiej podstawie autor sugeruje ze wsrod self made manow takich zalosnych ludzi jest mniej?bo wedlug mnie jesli zalozymy ze wsrod politykow jest ich wiecej to pomimo tego ze jest to politykanie sadze ze wsrod biznesu jest inaczej|!coz natura llusdzka jest taka ze wiekszosc ludzi to niestety raczej przyklady braku klasy czy uczciwosci!wiec jesli polityk klamie etc to tak selfmade man zwyczajnie wykorzystuje ludzi pracujacych dla niego i tyle!dziwi mnie takie uproszczone spojrzenie na rzeczywistosc z tym pseudo wolnosciowym zacietrzewieniem !a gadki o wolnosci etc to brzmi jak z taniej amerykanskiej reklamy :czyli wszyscy cie dymaja ale ty usmiechaj sie i mow ze jest ok!pozdrawiam!

  19. @realista
    Podać źródło? Mam w domu tę książeczkę pod redakcją prof. Sójki 🙂

  20. butters

    No, wreszcie też możesz stanąć po stronie wujka Pinokio. I nawet może coś o generale napiszesz, co? Bo jak już tak stanąłeś po stronie Ładu (kolejny pretensjonalny idiotyzm), to możesz pójść na całość.

    Cóż to za marna flejm-prowokacja pinoczetowa?

    Oceny jury:
    3/10 za styl,
    2/10 za inwencję i oryginalność.

    W przypadku sporów między komunistami a libertarianami wypadałoby przyjąć regułę opartą na uaktualnionym prawie Godwina. Uaktualnionym, bo nie dotyczące Hitlera a innych polityków, którymi się chce pałować swoich oponentów.

    Ale jeśli naprawdę sprawi Ci to radość i dla takich chwil zdecydowałeś się żyć, buttersie, to mogę nawiązać do Twoich rzekomych idoli z Kuby, czy zza wschodniej granicy. Nie jest do dla mnie jakiś olbrzymi problem.

    Swoją drogą to mam wrażenie, że populizmu uczyłeś się od tej dwójki litościwie panujących… znalezienie nitki łączącej Rousseau z anarchizmem obliguje cię do wysuwania wniosków o tym, że anarchizm jest “popłuczynami” po czymś tam. Ale cóż, taka wizja świata. Nikt nic na to nie poradzi.

    Nitka. Dobre sobie. Raczysz żartować chyba.

    „Ten, kto pierwszy ogrodził kawałek ziemi, powiedział «to moje» i znalazł ludzi dość naiwnych, by mu uwierzyć, był prawdziwym założycielem społeczeństwa. Iluż to zbrodni, wojen, morderstw, ile nędzy i grozy byłby rodzajowi ludzkiemu oszczędził ten, kto by kołki wyrwał lub rów zasypał i zawołał do otoczenia: «Uwaga! Nie słuchajcie tego oszusta; będziecie zgubieni, gdy zapomnicie, że płody do wszystkich, a ziemia do nikogo»”

    Nie….. to wcale nie jest anarchistyczne. Gdzie tam.

  21. @FatBantha

    Dobrze wiem jak z własnością było w przeszłości, co nie przeszkadza mi jej odrywać od tamtego, hahaha, kontekstu i nie traktować go jak jedynego możliwego; jasne że władza nadawała własność [władzą była właśnie tylko z tego powodu], określała jej granice i prawa nią rządzące: no i co z tego? Co z tego, skoro tak być nie musi?

    Tylko że kapitalistyczna własność środków produkcji (oligopol + pozbawione tej własności, pracujące najemnie masy), nigdy i nigdzie nie wykształciły się oraz nie trwają „same z siebie”, tylko zawsze na drodze masowych, nieustających interwencji państwa. Przykro mi, ale takie są po prostu fakty, podobnie jak faktem jest, że gdy tego państwa było faktycznie „mniej” w życiu klas niższych, to raczej preferowano komunalne formy własności – stąd np. chłopska własność w Anglii znana była jako „the commons” – ewentualnie jakieś kombinacje drobnej, indywidualnej własności samozatrudnionych i komunalnych instytucji (jak w Ameryce Płn. w okresie wczesnokolonialnym – w niektórych miasteczkach Nowej Anglii zresztą po dziś dzień praktykuje się tradycję powszechnych zgromadzeń, na których mieszkańcy decydują o niektórych kwestiach życia wspólnoty na modłę demokracji bezpośredniej).

    Ale nie chodzi nawet o genezę kapitalistycznej własności, jak błędnie utrzymujesz – anarcho-komunizm to nie rothbardianizm z jego pierdolcem na punkcie „słusznego” zawłaszczenia – tylko o relacje i postawy społeczne, jakie ta generuje i reprodukuje współcześnie (w jakiejś mierze stanowiących pokłosie początków kapitalizmu, stąd moje odwołania do historii). Relacje szkodliwe i przez wielu ich uczestników, zwłaszcza tych z gorszą pozycją ekonomiczno-społeczną, uważane za niepożądane dla nich. Co prawda opór nie jest tak silny jak to dawniej bywało, ale jego wytłumienie kapitaliści zawdzięczają nie „cudowności” pracy najemnej z całym jej bagażem społecznego inwentarza, tylko państwu, które ustawiło się w roli mediatora między klasami posiadającymi i nieposiadającymi, ustanawiając zręby welfare state – co zresztą sami kapitaliści przyjęli z nieskrywaną satysfakcją, zgodnie z prognozą Roosevelta, który miał powiedzieć w trakcie negocjowania pakietu „opiekuńczych” reform z przedstawicielami wielkiego biznesu, że „jeszcze mi panowie podziękujecie”.

    Kapitalizm zwyczajnie potrzebuje państwowej pałki (bądź kombinacji kija i marchewki, jak w socjaldemokracjach) do dyscyplinowania klas niższych, stąd Twój postulat „bezpaństwowego kapitalizmu” to zwykłe myślenie życzeniowe i w praktyce państwo uległoby błyskawicznemu odtworzeniu w takiej czy innej postaci – jeśli nie otwarcie „państwowej”, to np. jako „prywatne agencje ochroniarskie”. Przykłady już są, vide Somalia, Afganistan i Kolumbia, w których paramilitarne bojówki bezkarnie mordujące i terroryzujące społeczeństwo w interesie najbogatszych de facto zastąpiły państwowy, mocno niedomagający aparat przymusu.

    Jak ja sobie w twarz spojrzę? Co gorsza bronię też kupy wodoru i Wielkiego Wybuchu. Człowieku, czy Ty mnie masz za jakiegoś estetę, któremu można obrzydzić użyteczną koncepcję, stawiając obok niej obrzydliwą potęgę, która decydowała, komu pozwoli z niej korzystać?

    To tak jakby utrzymywać, że pieniądze są złe, bo można za nie kupić broń, którą można zrobić komuś krzywdę. A związku koniecznego nie ma, jest tylko możliwość.

    A czy ja mówię o „możliwości”? Kapitalistyczna własność nie jest „potencjalnie” autorytarna, gdyż autorytaryzm jest właśnie konieczny dla jej funkcjonowania. Nie tylko w przeszłości, ale tu i teraz w Polszy roku pańskiego 2009, o reszcie świata nie wspominając (patrz, co pisałem wyżej). I nie jest to łiszful finking komuchów takich jak ja, tylko zdanie szeregowych pracowników na całym świecie walczących z pracodawcami – a obecnie coraz częściej także z ich zbrojnym ramieniem, państwem – o poprawę swoich warunków bytowych.

    Oczywiście, że indywidualizm w wersji hard stał się integralną częścią składową anarchokomunizmu. Ba! On w nim był od zawsze, przynajmniej w praktyce. Bo w momencie, gdy zezwala się na negocjowanie wszystkiego, na nic, poza swoją ‘wolą mocy’ liczyć już nie można.

    W anarcho-komunizmie nie chodzi o „negocjowanie wszystkiego”, tylko o bezpośrednią demokrację w instytucjach o kolektywnym charakterze. Stąd jakakolwiek indywidualna działalność, o ile nie wpływa negatywnie na osoby postronne, pozostanie domeną działającej jednostki (a więc np. dom, firmy samozatrudnionych) – a jeśli wpływa, to libertarianie także postulują sankcje i ograniczenia, więc o co kaman?

    I nie pisz o praktyce, bo gołym okiem widać, że nic na jej temat nie wiesz. Jakoś w Hiszpanii, na obszarach opanowanych przez anarchistów w czasie wojny domowej nikt nikogo nie zmuszał do włączania się w kolektywne i demokratyczne instytucje. Samozatrudniony rzemieślnik, handlowiec czy rolnik mógł bez przeszkód prowadzić swój biznes i zdarzały się nawet sytuacje, gdy obok siebie działały kawiarnia z samozatrudnionym właścicielem, gdzie „normalnie” płaciło się pieniędzmi i kawiarnia prowadzona przez kolektyw na zasadzie gift economy. Olaboga, niemożliwe, przecież nikt odgórnie nie narzucił „jedynie słusznych” praw własności?! A jednak…

    A to jak ona się objawi; czy będzie to na demokratycznej naradzie, na której manipulator będzie chciał skłonić resztę ludzi do swojego pomysłu czy na ulicy, na której osiłek będzie argumentował lewym sierpowym na szczenę, to już sprawa drugorzędna, bo dotycząca tego… ekhem… aktualnego kontekstu.

    No i co w tym takiego kontrowersyjnego? Propertarianie niby nie uzależniają poszanowania praw własności od kontekstu sytuacyjnego? A może jednak się mylę i uważasz, że prawo własności trzeba bezwzględnie uszanować, w tym samoposiadanie bandziora, który zamierza się na mnie kijem bejsbolowym?

    Od kontekstu nie ma ucieczki, mein freund. Z tego prostego powodu, że nie jesteśmy swobodnie krążącymi w próżni cząsteczkami, okazyjnie tylko ulegającymi zderzeniu, ale istotami tak społecznymi (uwikłanymi w wielostronne relacje interpersonalne), jak i przyziemnymi (uwikłanymi w materię nieożywioną i od niej uzależnionymi). Stąd jakikolwiek normy muszą uwzględniać „tu i teraz”, bo inaczej skutkiem będzie księżycowy, odklejony od rzeczywistości – ludzkich preferencji, sytuacji materialnej itp – system, który w celu przetrwania prędzej czy później będzie musiał przerodzić się w despotyzm lub upaść. Jako zwolennik ustanawiania „sztywnych norm” gdzie tylko popadnie, jesteś na najlepszej drodze do takiego despotyzmu – a raczej byłbyś, gdyby propertarianie mogli liczyć na jakiekolwiek przebicie się do polityki. Na całe szczęście, jesteście traktowani jak egzotyczna sekta i oby ów stan rzeczy nigdy nie uległ zmianie.

    Na razie tyle, resztę skomentuję kiedy indziej.

  22. Komentarze do reszty wykwitów liberalnego intelektu FatBanthy.

    Jeśli rozumieć cywilizację jako zbiór pewnych instytucji i reguł, sprawa jest prosta: zastąpienie ich czymś innym (większą ilością demokracji np.), zmienia tożsamość tego zbioru i powoduje unicestwienie poprzedniego.

    Cały czas czekam na wyjaśnienie, jakim cudem z ustanowienia bardziej demokratycznego systemu (bo do tego w istocie sprowadzają się postulaty @społecznych) miałoby wynikać unicestwienie współczesnych technologii i powrót do paleolitu. Doczekam się, czy dalej będziesz radośnie sobie mantrował?

    Ale wcześniej rozkmiń następujący fakt: w czasie Hiszpańskiej Rewolucji anarchiści największe wpływy mieli w Katalonii, najsilniej uprzemysłowionym regionie Hiszpanii. Jak wytłumaczysz wzrost wydajności w prawie każdej branży, która uległa uspołecznieniu (zakłady w ręce pracowników itp), wprowadzanie innowacji (np. technologii umożliwiających produkcję ciężkiego sprzętu wojskowego, wcześniej praktycznie niestosowanych w tym kraju), a z innych płaszczyzn życia społecznego – zakładanie nowych szkół, poszerzenie dostępu do opieki medycznej itp?

    Sami prymitywiści mogą się sprzeciwiać kolektywnemu działaniu, ale w wyniku wprowadzania swojej ideologii w życie, ostatecznie będą na nie skazani. Niestety, ale jeśli się mówi, że technologia jest be, własność jest be, cywilizacja jest be, to później się lata z gołą dupą po lesie z kolegami dysponującymi włóczniami, bo samemu to strach.

    Że technologia be wg @społecznych? Tobie naprawdę ostro się miesza pod kopułą w tym temacie, bardziej niż qatrykowi. Ale nic to, chętnie dowiem się, skąd żeś zaczerpnął te rewelacje. W każdym razie, Murray Bookchin musi się w grobie przewracać, podobnie polegli hiszpańscy anarchiści…

    A ponieważ jako akap uważam, że to własność prywatna jest kluczową i nie chcę mi się akurat teraz nad tym rozwodzić [powiedzmy, że to taki dogmacik na dziś], możesz sobie wywnioskować, iż uznaję, że każdy kto z niej rezygnuje, w końcu sam skończy z goła dupą w lesie, obok tych anarchoprymitywistów, czy tego chce, czy nie.

    Z własności rozumianej jako prawo do wyłączności nie da się zupełnie zrezygnować, więc to co tu uprawiasz, to zwyczajny bełkot. Przez „rezygnację z własności” @społeczni rozumieją rezygnację ze specyficznej jej formy, czyli kapitalistycznej własności środków produkcji (własność skoncentrowana w ramach oligopolu + pozbawiona tej własności reszta społeczeństwa, parająca się pracą najemną u właścicieli) na rzecz demokratycznych metod zarządzania tą własnością. Oczywiście wówczas, gdy do wykorzystania środków produkcji konieczna jest kolektywna akcja – samozatrudnionych, jak już pisałem, nikt nie będzie niepokoił, o ile nie będą powodować negatywnych dla postronnych osób „efektów zewnętrznych” (co w jakiejś mierze akceptują również libertarianie, choć ubierają ten koncept w sztywny płaszcz „praw własności”, jako żywo przypominający rozumowanie urzędnika lub technokraty, całkowicie bezradnych bez odgórnie wyznaczonego planu).

    Więc Twój dowód powinien wyglądać następująco: kolektywna i demokratyczna własność -> zniszczenie technologii, jej materialnych efektów i powrót do paleolitu + uzasadnienie. I chyba nie muszę przypominać, że bez odwołania się do historycznej praktyki anarchistów i jej efektów, będzie dla mnie gówno warty? 🙂

  23. „Ale jeśli naprawdę sprawi Ci to radość i dla takich chwil zdecydowałeś się żyć, buttersie, to mogę nawiązać do Twoich rzekomych idoli z Kuby, czy zza wschodniej granicy. Nie jest do dla mnie jakiś olbrzymi problem.”

    Och, ależ moi idole z Kuby też są po stronie Ładu.
    (nie twierdziłem, że moja poprzednia wypowiedź miała charakter merytoryczny; mało tego, z kontekstu – och, nieznane wam słowo, nawet potocznie – wynika, że była nacechowana pragmatycznie)

    „”””Nitka. Dobre sobie. Raczysz żartować chyba.

    „Ten, kto pierwszy ogrodził kawałek ziemi, powiedział «to moje» i znalazł ludzi dość naiwnych, by mu uwierzyć, był prawdziwym założycielem społeczeństwa. Iluż to zbrodni, wojen, morderstw, ile nędzy i grozy byłby rodzajowi ludzkiemu oszczędził ten, kto by kołki wyrwał lub rów zasypał i zawołał do otoczenia: «Uwaga! Nie słuchajcie tego oszusta; będziecie zgubieni, gdy zapomnicie, że płody do wszystkich, a ziemia do nikogo»”

    Nie….. to wcale nie jest anarchistyczne. Gdzie tam.”””””

    Na tej samej zasadzie można dowodzić zbieżności Starego Testamentu z Czerwoną Książeczką.
    Oczywiście „Umowa społeczna” jest usłana anarchistyczną myślą… nie ma co.

    Poza tym, dlaczego nie idziesz dalej w swoich przemyśleniach? Co? Bo mógłbyś na przykładzie tego miażdżącego cytatu napisać, że i socjalizm w ogóle jest popłuczynami po Rousseau, a i życie Jaśka, który ukradł jabłko (skłócony z Prawem i Ładem ;)) to szczyny Jana Jakuba. Na koniec jeszcze dodaj, że socjaldemokracja, neokonserwatyzm i neoliberalizm to popłuczyny po naszym kłótliwym szwajcarskim egoiście, bo przecie coś tam kiedyś wspomniał, że państwo jest potrzebne. Domyślam się też, że myśl samego Rousseau jest popłuczynami po Hobbesie. A od Hobbesa to już bliżej do Arystotelesa i Platona (Państwo ach, ach), więc możemy śmiało dowodzić przy twoich niesamowitych i jakże inspirujących dyrektywach dedukcyjnych, że cała filozofia to popłuczyny po tych dwóch. Uznanie tego Faktu w twoich kręgach zapewne nie dziwi.
    A na koniec jeszcze napiszę, że anarchizm to popłuczyny po Ewangelii prawdy (znanej jako rękopisy z Nag Hammadi) i walentynianach. Żeby nabrały szlachetności.

  24. Te dyskusje chyba odgrzebię i wydam w druku. W postaci ulotek propagandowych.

  25. Tylko że kapitalistyczna własność środków produkcji (oligopol + pozbawione tej własności, pracujące najemnie masy), nigdy i nigdzie nie wykształciły się oraz nie trwają “same z siebie”, tylko zawsze na drodze masowych, nieustających interwencji państwa.

    A ten znowu to samo… Stoke City nie wygrało nigdy ligi angielskiej – czy w związku z tym, uznamy, że w przyszłości tego nie dokona? Całe to powoływanie się na historię jest nonsensowne, bo nie jest ona zamkniętym zbiorem WSZYSTKICH możliwych rozstrzygnięć w każdej kwestii.

    Zresztą nieźle bredzisz, bo kapitalistyczną własnością środków produkcji są również moje ręce. Nie widzę, żadnego związku koniecznego między ich istnieniem a nieustannymi interwencjami państwa.

    A czy ja mówię o “możliwości”? Kapitalistyczna własność nie jest “potencjalnie” autorytarna, gdyż autorytaryzm jest właśnie konieczny dla jej funkcjonowania.

    Jasne, ale sęk w tym, że nie musi być to autorytaryzm płynący z zewnątrz, z państwa. Ten można zastąpić właśnie oddolnym, właścicielskim, ograniczonym terytorialnie.

    Nie tylko w przeszłości, ale tu i teraz w Polszy roku pańskiego 2009, o reszcie świata nie wspominając (patrz, co pisałem wyżej). I nie jest to łiszful finking komuchów takich jak ja, tylko zdanie szeregowych pracowników na całym świecie walczących z pracodawcami – a obecnie coraz częściej także z ich zbrojnym ramieniem, państwem – o poprawę swoich warunków bytowych.

    LoL, zbrojne ramię pracodawców – państwo. Bardzo ładne uogólnienie, dające moralne przyzwolenie na wywieranie presji na sporą część tzw. 'klasy średniej’. Dla ilu pracodawców państwo jest sojusznikiem, a dla ilu największym przekleństwem? Ilu spośród pracodawców stać jest na to, aby kupić odpowiednich polityków i urzędników, którzy wprowadziliby korzystne dla siebie przepisy; koncesje, certyfikaty, i inne pierdoły? A druga sprawa, to przeciw komu to zbrojne ramię jest faktycznie wymierzone: nie w pracowników, którzy najwyżej obrywają rykoszetem, bo prawdziwy cios wymierzony jest w potencjalną konkurencję dla elitki, którą na usługę wykupienia monopolu u państwa stać.

    Skąd w ogóle a. społecznym bierze się urojenie, że dla pracodawcy największym problemem jest pracownik i w związku z tym wszelkie działania będą podejmowane przeciw niemu? Teoria walki klas to filozoficzna nonsensowna teoria spisku, którego nie ma – walka to może się nawiązać wewnątrz klas, a nie między nimi.

    Bierzecie k**** tego „CZŁOWIEKA PRACY”, „PRACOWNIKA NAJEMNEGO” na ołtarze i cały świat rozpatrujecie pod jego kątem – czy to słonko akurat mu za bardzo nie grzeje, czy wiatr w oczy nie wieje, czy mógłby zarabiać więcej, gdyby nie 'wyeliminować’ innych czynników i kto jest winien jego marnemu losowi; itepe, itede. Feministki na piedestale stawiają jeszcze inną grupę ludzi, a działacze homoseksualni – jeszcze inną.

    I tego w lewicy nie znoszę – że bierze sobie na cel jakąś grupę, którą z jakiegoś powodu uznaje za poszkodowaną i wywraca świat do góry nogami, żeby tylko jej ten zły los zrekompensować. Najśmieszniej jest, gdy interesy mniejszości się krzyżują i nie wiadomo już która to 'prześladuje’ którą i której to trzeba 'zrobić dobrze’.

    W anarcho-komunizmie nie chodzi o “negocjowanie wszystkiego”, tylko o bezpośrednią demokrację w instytucjach o kolektywnym charakterze.

    Co Ty mi tu pitolisz o demokracji w instytucjach: ja nie mówię o sposobie podejmowania decyzji, tylko o zakresie ich przedmiotów. Anarcho-komunizm nie wyznacza żadnych granic, gdy idzie o zakres spraw, które mogą być negocjowane. To znaczy, że dopuszcza możliwość „negocjowania wszystkiego”, o ile znajdą się na to chętni.

    I nie pisz o praktyce, bo gołym okiem widać, że nic na jej temat nie wiesz. Jakoś w Hiszpanii, na obszarach opanowanych przez anarchistów w czasie wojny domowej nikt nikogo nie zmuszał do włączania się w kolektywne i demokratyczne instytucje.

    No to może od razu powiedz, że anarcho-komunizm ma być tym, co działo się w epizodzie hiszpańskiej wojny domowej i niczym więcej. Będzie uczciwiej, bo z samej teorii wynika, że dopuszczalne są też 'brzydkie rzeczy’.

    Samozatrudniony rzemieślnik, handlowiec czy rolnik mógł bez przeszkód prowadzić swój biznes i zdarzały się nawet sytuacje, gdy obok siebie działały kawiarnia z samozatrudnionym właścicielem, gdzie “normalnie” płaciło się pieniędzmi i kawiarnia prowadzona przez kolektyw na zasadzie gift economy. Olaboga, niemożliwe, przecież nikt odgórnie nie narzucił “jedynie słusznych” praw własności?! A jednak…

    Dlaczego niemożliwe? I co tak szafujesz tym samozatrudnionym? Kapitalista to kapitalista przecie, Twój wróg, monopolista na swojej własności i zło wcielone. A pytanie o kolektywy, to w głównej mierze pytanie o skuteczność na dłuższą metę.

    „Anarchistyczne kolektywy często produkowały więcej niż przed kolektywizacją, na przykład w Aragonii wydajność wzrosła o 20%,[8] a w Katalonii wzrost wynosił 29%[9] (w Katalonii obejmowało to również większą część przemysłu, w innych regionach uspołecznienie nie było tak daleko posunięte w tym sektorze).” (z wikipedii)

    Sęk w tym, że 'sukces’ ten miał miejsce w czasie wojny, podczas której to, siły państwa są raczej niewydajne gdy idzie o pobór podatków i innych danin na swoją rzecz, bo mają inne sprawy na głowie. A skoro tak, to jestem ciekawy jak w porównaniu z tymi danymi prezentował się wzrost wydajności kapitalistów-samozatrudnionych, którzy prosperowali obok anarchistów i również nie płacili państwu; sądzę że był jeszcze wyższy. Ale tak czy owak, nice try.

    Cały czas czekam na wyjaśnienie, jakim cudem z ustanowienia bardziej demokratycznego systemu (bo do tego w istocie sprowadzają się postulaty @społecznych) miałoby wynikać unicestwienie współczesnych technologii i powrót do paleolitu. Doczekam się, czy dalej będziesz radośnie sobie mantrował?

    Ano chociażby w ten sposób, że w bardziej demokratycznym systemie nie ma spraw o których nie możnaby było demokratycznie decydować. A jeśli już decyzja zostanie podjęta, nie sposób się jej przeciwstawić. W historii zdarzały się bunty, arystokratycznie powiem, pospólstwa przeciw różnym wynalazkom technicznym, przez które ludzie mieli tracić pracę i często ją tracili a ich fach odchodził w zapomnienie i musieli się albo dokształcać albo zająć czymś innym. I to nikt inny, a ci wredni kapitaliści bronili nowych technologii, które dawały im nadzieję na większe zyski. Wątpię aby w komunach ambicje i pogoń za zyskiem górowałyby nad konformizmem, niechęcią do uczenia się nowych rzeczy – większości ludzi się po prostu nie chce i jeśli to robią, to z konieczności. Tyle odnośnie demokracji i paleolitu.

    Ale wcześniej rozkmiń następujący fakt: w czasie Hiszpańskiej Rewolucji anarchiści największe wpływy mieli w Katalonii, najsilniej uprzemysłowionym regionie Hiszpanii. Jak wytłumaczysz wzrost wydajności w prawie każdej branży, która uległa uspołecznieniu (zakłady w ręce pracowników itp), wprowadzanie innowacji (np. technologii umożliwiających produkcję ciężkiego sprzętu wojskowego, wcześniej praktycznie niestosowanych w tym kraju), a z innych płaszczyzn życia społecznego – zakładanie nowych szkół, poszerzenie dostępu do opieki medycznej itp?

    Już to zrobiłem wcześniej: podatki płacili? Nie? Stąd i wzrost wydajności. A teraz poproszę o dane o wojennych dochodach samozatrudnionych, którzy również nie płacili podatków.

    I chyba nie muszę przypominać, że bez odwołania się do historycznej praktyki anarchistów i jej efektów, będzie dla mnie gówno warty?

    Nie musisz, bo i tak to oleję.

    butters:

    Poza tym, dlaczego nie idziesz dalej w swoich przemyśleniach? Co? Bo mógłbyś na przykładzie tego miażdżącego cytatu napisać, że i socjalizm w ogóle jest popłuczynami po Rousseau, a i życie Jaśka, który ukradł jabłko (skłócony z Prawem i Ładem ) to szczyny Jana Jakuba.

    Socjalizm w ogóle to jest stary jak zazdrość, zawiść i pewnie prostytucja. 😉

    Na koniec jeszcze dodaj, że socjaldemokracja, neokonserwatyzm i neoliberalizm to popłuczyny po naszym kłótliwym szwajcarskim egoiście, bo przecie coś tam kiedyś wspomniał, że państwo jest potrzebne.

    Nie, nie nie. Te trzy cholery to akurat popłuczyny po Heglu. Bo to od tego ciula wzięło się współczesne ubóstwianie państwa jako szczytu rozwoju ludzkości i uznawanie, że im więcej państwa, tym bardziej cywilizowani jesteśmy – a zatem i początek nadawania mu kompetencji w coraz to szerszych kwestiach, kosztem inicjatywy prywatnej.

    Uznanie tego Faktu w twoich kręgach zapewne nie dziwi.

    Niestety nie znam swoich kręgów, więc nie mogę, ani zaprzeczyć, ani potwierdzić. Przykro mi.

    A na koniec jeszcze napiszę, że anarchizm to popłuczyny po Ewangelii prawdy (znanej jako rękopisy z Nag Hammadi) i walentynianach. Żeby nabrały szlachetności.

    Znowu pudło – niestety nie nabiorą. Ale coraz bardziej jestem ciekawy, za kogo właściwie Ty mnie masz. 🙂 Praktykującego neoplatonika? Pitagorejczyka czy cuś? 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *