Konrad Piwowarski: Libertariańska krytyka klasycznego liberalizmu

Do dziedzictwa klasycznego liberalizmu przyznaje się wiele dzisiejszych doktryn politycznych. Niestety wiele z nich to zwykłe bękarty, na widok których nawet amerykańscy ojcowie założyciele przewracają się w grobie. Jedyną spójną ideologią, którą możemy uznać za kontynuację i rozwinięcie myśli klasycznego liberalizmu, jest libertarianizm [1]. Oczywiście libertarianie w wielu kwestiach różnią się ze swoimi poprzednikami. Owe problemy postaram się przedstawić w niniejszej pracy.
Klasyczny liberalizm, którego początek możemy datować na połowę XVII wieku, po stu pięćdziesięciu latach walki przeciw opresyjności państwa, w wieku XX odniósł spektakularną porażkę. Idee reprezentowane przez Locka, Smitha, czy Bastiata zostały odrzucone na rzecz państwowego interwencjonizmu i wielkiego rządu. Według Hansa Hermanna Hoppe ubiegłe stulecie możemy wręcz uznać za wiek socjalizmu [2]. Przyjmował on najróżniejsze formy: komunizmu, faszyzmu, narodowego socjalizmu i najdłużej się utrzymującej socjaldemokracji. Rządy sprawowane przez ekonomicznych liberałów były jedynie krótkimi epizodami (przywołać tu można chociażby RFN po II Wojnie Światowej, Wielką Brytanię za czasów premier Margaret Thatcher, czy Polska przełomu lat ’80 i ’90).

Dla libertarian przyczyna tej porażki myśli wolnościowej jest kwestią kluczową. Nie można bowiem znaleźć leku na chorobę, która nam doskwiera, dopóki nie poznamy jej etiologii.
Jak pisze Murray N. Rothbard, ruch klasycznego liberalizmu oznaczał wolnościową rewolucję skierowaną przeciw staremu ładowi. Jego celem było urzeczywistnienie wolnościowych ideałów we wszystkich powiązanych ze sobą aspektach: „(…) dobrze znane zagadnienie „oddzielenia Kościoła od państwa” było zaledwie jednym z wielu wzajemnie powiązanych wątków, które można pogrupować jako kwestie: „oddzielenia ekonomii od państwa”, „oddzielenia prasy i wypowiedzi od państwa”, „oddzielenia ziemi od państwa”, „oddzielenia wojny i spraw wojskowych od państwa”. W gruncie rzeczy chodziło o oddzielenie państwa od wszystkiego. Państwo miało się skurczyć do bardzo skromnych rozmiarów i rozporządzać małym, prawie niezauważalnym, budżetem [3]”. Idee te narodziły się w Anglii, jednak największe uznanie zdobyły w Nowym Świecie, gdzie doprowadziły do powstania państwa, które miało je urzeczywistnić.
Ojcowie Założyciele w przeważającej większości twierdzili, że centralny rząd to twór, w którego naturze leży ograniczanie wolności. Jednak równocześnie dostrzegali konieczność jego istnienia. Aby prawa jednostki były jak najszerzej respektowane, system sprawowania władzy został obwarowany licznymi ograniczeniami. Przepisy zawarte w Deklaracji Praw i Konstytucji Stanów Zjednoczonych były ambitną próbą określenia granic władzy rządu – niestety, jak się później okazało, monopol państwa na władzę sądowniczą i środki przymusu, doprowadził do przekroczenia tych barier. Już rządy Thomasa Jeffersona pokazały, jak trudno powstrzymać raz wprawioną w ruch machinę państwa. Pomimo, że autor Deklaracji Niepodległości uważał, że najlepszym rządem jest ten, który ma jak najmniej do zarządzania, to poszedł na znaczące ustępstwa wobec federalistów i dążył do wojny z Wielką Brytanią. W efekcie przyczyniło się to do zwiększenia budżetu wojskowego, wprowadzenia podatków federalnych i robót publicznych. Po nieudolnej prezydenturze Jeffersona przez 20 lat Stany Zjednoczone rządzone były przez etatystów. Dopiero prezydentury Andrew Jacksona i Martina Van Burena przywróciły nadzieję na możliwość istnienia rządu minimalnego. Dzięki nim zlikwidowano bank centralny, radykalnie zmniejszono dług publiczny i odseparowano rząd federalny od systemu bankowego. Niestety konflikt, pomiędzy liderami Partii Demokratycznej, o włączenie do Unii zezwalającego na niewolnictwo Teksasu, doprowadził do rozłamu i utraty tych złudzeń. Według Rothbarda właśnie brak jednoznacznego stanowiska w kwestii niewolnictwa był przyczyną porażki klasycznych liberałów w Ameryce. Abolicjonistyczna retoryka została przejęta przez nowopowstałą Partię Republikańską, dzięki czemu udało jej się odnieść sukces wyborczy i wprowadzić swoją politykę, która znacząco poszerzyła znaczenie rządu federalnego. Na szczęście, twierdzi Rothbard, klasyczni liberałowie zasiali w Amerykanach ziarno wolności, które zapuściło głębokie korzenie w ich mentalności i pomimo propaństwowej indoktrynacji, nadal jest w nich obecne [4].
Na Starym Kontynencie głównym wrogiem klasycznych liberałów był, kontrrewolucyjny wobec zmian przełomu XVIII i XIX wieku, ruch konserwatystów. Jak zauważa Rothbard: „Konserwatyści, pod wodzą dwóch reakcyjnych myślicieli francuskich de Bonalda i de Maistre’a, pragnęli zastąpić równouprawnienie rządami zorganizowanej hierarchii uprzywilejowanych elit, wolność osobistą i minimalny rząd – władzą absolutną i wielkim rządem, swobody religijne – teokratyczną władzą państwowego Kościoła, pokój i wolność handlu – merkantylistycznymi obostrzeniami i wojną w interesie państwa narodowego, przemysł i rzemiosło – starymi feudalnymi stosunkami. W miejsce nowego świata masowej konsumpcji i powszechnego wyższego standardu życia chcieli przywrócić stary porządek, w którym masy żyły na granicy egzystencji, a elita rządząca – w luksusie [5]”. Liberałowie musieli walczyć o poszerzenie praw wyborczych, gdyż było dla nich naturalne, że wolność osobista leży w społecznym i ekonomicznym interesie większości ludzi. Walka o demokratyzację systemu wyborczego przyniosła skutki i wolnościowcy mogli wprowadzać swój plan ograniczania państwa. Jednak w połowie XIX wieku konserwatyści zmienili taktykę i zdali sobie sprawę, że powrót do czasów przed rewolucją przemysłową nie jest możliwy. Wyrzucili więc ze swojego programu sprzeciw wobec industrializacji i powszechnemu prawu wyborczemu, co doprowadziło do wzrostu ich poparcia.
Walka pomiędzy etatystycznymi prawicowcami i wolnościową lewicą mogłaby trwać wieki, jednak na horyzoncie pojawił się nowy rywal – wybuchowy koktajl centralnego planowania i (przynajmniej deklarytywnego) umiłowania wolności osobistej, pokoju i nauki. Konkurent ten, wraz z upaństwowieniem przez konserwatystów systemu szkolnictwa (dzięki czemu uczeni przejęli rolę kościoła w uzasadnianiu dobrodziejstw jakie niesie ze sobą państwo), był według Rothbarda przyczyną porażki europejskich liberałów. Oczywiście mowa o socjalizmie – przeciwniku, którego liberałowie nie dostrzegli, nadal walcząc z konserwatystami. Sprawiło to, że zostali oni zepchnięci z lewej strony na środek sceny politycznej, a w efekcie z radykałów stali się centrowcami. W oczach wyborców liberałowie stali się niepotrzebni.
Kolejnym zarzutem Rothbarda wobec XIX-wiecznych liberałów jest rezygnacja z pryncypiów: „…pogodzili się bowiem z przejęciem przez państwo kompetencji do decydowania o wojnie, z oddaniem w ręce państwa kontroli nad szkolnictwem, pieniędzmi, bankowością i drogami, czyli z przekazaniem państwu władzy nad wszystkimi kluczowymi dla społeczeństwa dziedzinami życia. (…) Była to strategia głupia i nie do utrzymania w dynamicznej rzeczywistości. [6]” Autor „Manifestu Libertariańskiego” krytykuje także odejście od filozofii prawa naturalnego na rzecz utylitaryzmu, przez co wolność osobista i prawo własności, z celu wyznaczanego przez prawo i sprawiedliwość, stały się jedynie metodą na powszechny dobrobyt. Poza tym utylitarysta, który kieruje się tylko tym ile może zyskać, szybko opowie się po stronie etatyzmu, bo od sprawiedliwości ważniejsza będzie dla niego skuteczność rządów. Poza tym, jak twierdzi Rothbard: „żaden utylitarysta nie był rewolucjonistą [7]”, a zmian trzeba dokonywać szybko. Następną ofiarą libertariańskiej krytyki stał się „darwinizm społeczny”. Był on zgubny, gdyż doprowadził liberałów do twierdzenia, że skoro gatunki ewoluują bardzo powoli na przestrzeni wieków, na dodatek bez niczyjej pomocy, to podobnie stanie się z systemem politycznym i wystarczy poczekać aż zajdzie upragniona mutacja. Dla Rothbarda symbolem upadku liberalizmu stał się Herbert Spencer: „Spencer występował bowiem z początku jako niezwykle radykalny liberał, właściwie czysty libertarianin. Ale gdy jego duszę opanował wirus socjologii i darwinizmu społecznego, porzucił libertarianizm (…) W konsekwencji liberalizm przestał być dla niego walczącą radykalną doktryną. Swój liberalizm Spencer sprowadził do marnej, konserwatywnej, epigońskiej działalności skierowanej przeciwko rozwijającemu się w tym czasie kolektywizmowi i etatyzmowi [8]”.
Wszystkie opisane przeze mnie przyczyny porażki klasycznych liberałów są jedynie błędami w rządzeniu, bądź też w walce o władzę. Nie było by ich gdyby nie „grzech pierworodny” liberałów. Pierwotną przyczyną klęski była ich wiara w konieczność istnienia państwa. Bierze się ona z obserwacji, że tak jak w każdym stadzie znajdzie się czarna owca, tak w każdej społeczności odnajdziemy morderców, bandytów, czy też złodziei. Jak twierdzi Hans Hermann Hoppe, liberałowie, poczynając od Locke’a, wyprowadzili złą definicję rządu: „Dla liberała rząd nie jest wyspecjalizowaną firmą, lecz instytucją charakteryzującą się dwiema szczególnymi cechami. W przeciwieństwie do normalnej firmy rząd dysponuje przymusowym monopolem sądowniczym (prawem ostatecznego osądu) na określonym terytorium oraz prawem nakładania podatków [9]”. Tymczasem taka definicja ma niewiele wspólnego z ochroną prywatnej własności, do której rząd jest powoływany. Będąc bowiem monopolistą i posiadając władztwo nad ludźmi nie da się go ograniczyć. Łamie on także prawo człowieka do swobodnego dysponowania swoją własnością. W świetle prawa naturalnego każdy powinien móc wybrać instytucję, która będzie chronić nas i naszą własność. W tej chwili jest to możliwe jedynie przez opuszczenie naszego miejsca zamieszkania (co zmusza nas do sprzedania naszej własności, zaś od tej transakcji państwo i tak pobierze haracz). Jeżeli istniałoby wiele takich „agencji ochroniarskich” każdy mógłby powierzyć swoje dobra dowolnej z nich. Wielość takich agencji implikowałaby zapewne niższe ceny, a także korzystniejsze warunki tej ochrony, gdyż – jak każda firma usługowa działająca na wolnym rynku – musiałyby walczyć o klienta, a nie czyniąc zeń swojego niewolnika, jak to robią współczesne rządy. Państwo nie jest też potrzebne do stanowienia prawa. Jak podkreśla Jesus Huerta de Soto: „Państwo nie tylko nie musi tworzyć prawa – równie niepotrzebne są jego obrona i wymuszanie jego przestrzegania. W dzisiejszych czasach jest to tym bardziej oczywiste, że (paradoksalnie) wiele rządowych agencji korzysta z usług prywatnych firm ochroniarskich [10]”.
Kolejnym z mitów, w jaki wierzyli klasyczni liberałowie, jest możliwość istnienia państwa minimalnego. Według de Soto, doprowadziło to do zniszczenia liberalizmu od środka: „Krytycznym błędem klasycznych liberałów była ich porażka w dostrzeżeniu, że ich ideał jest teoretycznie niemożliwy i zawiera ziarno ich własnej zagłady [11]”. Jak dodaje Hoppe państwo nigdy nie może być minimalne: „Jeśli państwo jest monopolistą (to część definicji państwa), wtedy to samo państwo będzie interpretować, jakie środki są niezbędne do wykonania pracy ochrony. W jego interesie jest uzyskanie tak wielu środków, jak tylko się da, ponieważ im więcej ich zdobywa przez opodatkowanie, tym lepiej może zgodnie z koncepcją chronić swoich obywateli [12]”. Nie możliwa jest także jakakolwiek kontrola decyzji rządu. Jak pokazuje chociażby amerykańskie doświadczenie, nie sprawdza się nawet ustrój, który zakłada bardzo rozbudowany system wzajemnej kontroli i równowagi władz: „Konstytucja będzie zawsze interpretowana przez jakiś Sąd Najwyższy, który jest częścią państwa, a członkowie tych sądów najwyższych mają interes w tym, aby zwiększać władzę rządu, ponieważ w ten sposób zwiększają swoją władzę. Toteż państwo minimum będzie automatycznie rosło, aby stawać się coraz mniej i mniej minimalnym [13]”.
Hoppe nie kończy na tym swojej krytyki założeń klasycznego liberalizmu. Jak już wykazałem wcześniej w interesie politycznym klasycznych liberałów był zwrot w stronę powszechnego prawa wyborczego. Jednak dla Hoppego korzyść ta była krótkotrwała i tylko przyspieszyła rozkład liberalnego systemu. Jeżeli zakładamy, że państwo musi istnieć, to lepiej, aby rządził nim monarcha, który będzie je traktował jak swoją własność. W demokracji właścicielem państwa (przynajmniej teoretycznie [14]) jest ogół jego obywateli, który wybiera tymczasowy zarząd. Z natury człowieka wynika, że dąży on do maksymalizacji zysków, więc zarządca, który ma świadomość, że jego panowanie potrwa jedynie kilka lat, będzie eksploatował jego zasoby w sposób nieobliczalny i krótkowzroczny. W przypadku króla – właściciela istnieje prawdopodobieństwo, że ten będzie zadba przynajmniej o dobra kapitałowe [15].
Jeszcze dalej idzie de Soto – według niego żaden etatyzm (definiowany tutaj jako: „próba organizacji jakiejkolwiek sfery życia społecznego przez wymuszone przywództwo instytucji posiadającej monopol na przemoc, zawierające interwencję, regulację i kontrolę [16]”), nawet ten prezentowany przez minimalny rząd, nie jest możliwy. Jak dowodzi austriacka szkoła ekonomii, państwo potrzebowałoby do tego ogromnej ilości informacji, która codziennie rodzi się w umysłach milionów ludzi, którzy uczestniczą w milionach procesów społecznych. Jej jedyną stałą jest zmienność, co oznacza, że taka baza danych musiałaby być ciągle odświeżana. Oczywiście nawet gdyby udało się w jakiś magiczny sposób zdobyć te informacje, to i tak w naturze państwa jest szkodzenie ludzkiej przedsiębiorczości – wszelkie analizy pokazują, że ludzie radzą sobie nie dzięki pomocy państwa, ale pomimo jego szkodliwości. Jak dowodzi de Soto: „połączenie ludzkiej natury z monopolem na instytucjonalną przemoc, prowadzi do mieszanki wybuchowej” [17].
Wszyscy wymienieni przeze mnie krytycy klasycznego liberalizmu dochodzą do tego samego wniosku. Wiara w istnienie państwa minimalnego jest zwykłą naiwnością. Jak zauważył Rothbard: „Idea skrępowania władzy kajdanami spisanej konstytucji okazała się szlachetnym eksperymentem, który się nie powiódł. Pomysł ściśle ograniczonego w swoich uprawnieniach rządu okazał się utopijny [18]”. Hoppe dodaje, że jeśli liberałowie nadal będą twierdzić, że państwo jest koniecznością, to z góry skazują się na porażkę: „Przyjąwszy, że rząd jest konieczny, liberałowie nie mają żadnych argumentów, za pomocą których mogliby odeprzeć twierdzenia socjalistów logicznie wynikające z tego założenia. Jeśli monopol jest uzasadniony, to centralizacja też jest usprawiedliwiona. Jeśli usprawiedliwione są podatki, to również wyższe podatki. Jeśli sprawiedliwa jest demokratyczna równość, to uzasadnione jest również wywłaszczanie prywatnych właścicieli. (…) Jeśli przyjmiemy, że podatki i monopol są słuszne, to liberał nie ma żadnych argumentów moralnych na obronę swojego stanowiska. Obniżanie podatków nie jest imperatywem moralnym. Stanowisko liberalne ma wymiar tylko ekonomiczny. (…) Liberał, nie dysponując argumentami moralnymi, musi uciekać się do analizy zysków i strat, a każda taka analiza zmusza z kolei do interpersonalnego porównywania użyteczności, co jest zadaniem niewykonalnym (niedozwolonym w nauce) [19]”.
Według libertarian, jedynym systemem zgodnym z ludzką naturą jest anarchokapitalizm. Tylko dzięki zastąpieniu instytucji państwowych przez prywatne firmy, człowiek może być w pełni wolny. Dlatego też dzisiejszemu światu potrzebna jest rewolucja, zmiany muszą być wprowadzone jak najszybciej, zanim etatystyczny potwór zabije wolnościowego ducha, który leży w naturze ludzkiej. Jak podsumowuje Rothbard: „Współczesny świat nie zna w pełni smaku wolności; libertarianie proponują spełnienie amerykańskiego marzenia i marzenia całego świata o wolności i dobrobycie całego rodzaju ludzkiego [20]”.

Przypisy
[1] Libertarianizm w niniejszej pracy jest utożsamiany z anarchokapitalizmem, który jest jedynym logicznym wnioskiem wynikającym z libertariańskiego kredo. Libertarianizm z definicji sprzeciwia się tworzeniu opresji wobec osoby, czy własności. Państwo, aby funkcjonować, musi opodatkować obywateli, co wymaga przymusu i rodzi tworzenie opresji.
[2] Hans Hermann Hoppe „O błędach klasycznego liberalizmu i o perspektywach wolności” s. 1
[3] Murray N. Rothbard „O nową Wolność. Manifest libertariański”, str. 5-6
[4] Tamże, s. 8-10
[5] Tamże, s. 10
[6] Tamże, s. 14
[7] Tamże, s. 15
[8] Tamże, s. 16
[9] Hans Hermann Hoppe „O błędach…” s. 4
[10] tłum. własne za: Jesus Huerta de Soto „Classical Liberalism versus Anarchocapitalism” s. 6
[11] Tamże, s. 2
[12] Wywiad Mateusza Machaja z Hansem Hermannem Hoppe
[13] Tamże
[14] Jeżeli uznamy, że każdy Polak jest właścicielem około 1/38-milionowej części majątku skarbu państwa, to jest to kolejny dowód na jego bandytyzm – bowiem nikt nie może swobodnie decydować o swojej własności.
[15] Hans Hermann Hoppe „O błędach…” s. 6-8
[16] Jesus Huerta de Soto „Classical Liberalism…” s. 7
[17] Tamże, s. 8-9
[18] Murray N. Rothbard „O nową Wolność…”, str. 44
[19] Hans Hermann Hoppe „O błędach…” s. 8-9
[20] Murray N. Rothbard „O nową Wolność…”, str. 192

Bibliografia:
1) Murray N. Rothbard „O nową Wolność. Manifest libertariański”, wydanie internetowe: http://mises.pl/pliki/upload/Rothbard_manifest_libertarianski.pdf

2) Hans Hermann Hoppe „O błędach klasycznego liberalizmu i o perspektywach wolności”, „Laissez Faire” nr 10 – czerwiec 2007 s. 1-11:
http://www.mises.pl/wp-content/uploads/2007/12/laissez_faire_czerwiec_2007.pdf

3) Wywiad Mateusza Machaja z Hansem Hermannem Hoppe:
http://mises.pl/78/78/

4) Jesus Huerta de Soto „Classical Liberalism versus Anarchocapitalism”:
http://www.jesushuertadesoto.com/madre2.htm

7 thoughts on “Konrad Piwowarski: Libertariańska krytyka klasycznego liberalizmu

  1. Przyczyna zwyciestwa aparatu panstwowego jest bardzo konkretna – rozwoj technologiczny i wzrost dobrobytu. Bez nich utrzymanie rozbudowanej aparatury panstwowej byloby niemozliwe na dluzsza mete. Te dwa czynniki powoduja tez, ze wzrasta liczba ludnosci (skutek dobrobytu) a zmniejsza sie zapotrzebowanie na sile robocza (rozwoj technologii), w zwiazku z czym trzeba zagospodarowac jakos nadwyzki ludnosci. Skutek; rozrost wszelkiej mozliwej biurokracji, w tym przede wszystkim panstwowej.

  2. @Inqb

    Twoja analiza abstrahuje od kwestii społecznej (podziałów klasowych, ideologii itp), stąd twoje wnioski są kompletnie ahistoryczne, a przez to potencjalnie błędne. Co innego, gdybyś poprzestał na twierdzeniu, że historycznie rozwój technologii i względny wzrost dobrobytu szedł w parze z rozwojem różnych form państwowości.

  3. @LBM
    Myślę, że ten związek jest jasny: rozwój technologii ==> wzrost dobrobytu

    Proszę o wskazanie mi działań „form państwowości” które prowadzą do wzrostu dobrobytu (wprost), lub do rozwoju technologii (a przez to do wzrostu dobrobytu). Lub wskazać jakieś inne pośrednie działanie przyczyniające się do wzrostu dobrobytu.

  4. @ignorant

    Zależy, o jaki „wzrost dobrobytu” ci chodzi. Jeśli relatywny (doświadczany przez jakąś grupę lub klasę społeczną, a nie społeczeństwo jako „całość”) i dotyczący materialnego stanu posiadania, to już same początki kapitalizmu dostarczają przykładów takich działań. Jak tzw. grodzenia w Anglii, czyli postępujące od końca średniowiecza przymusowe rugowanie chłopów z ziemi, która następnie stawała się własnością drobnej szlachty, napędzając tym samym rozwój przemysłowy. W uproszczeniu, dzięki pozyskaniu nowych grunt można było zwiększyć wypas owiec i skorzystać ze wzrostu koniunktury na wełnę na ówczesnym rynku światowym, wspierając tym samym rozwój przemysłu tkackiego – w którym zatrudniano pozbawionych ziemi (alternatywy samozatrudnienia) chłopów, dla których praca najemna stała się odtąd jedyną możliwością pozyskania środków na życie. Państwo dodatkowo osłabiało siłę przetargową ex-chłopów przez takie interwencje, jak ustanowienie rozmaitych Poor Laws (en.wikipedia.org/wiki/English_Poor_Laws).

    Poza tym odsyłam do Kevina Carsona „Niewidzialnej ręki…” (liberalis.pl/2007/04/04/kevin-carson-niewidzialna-reka-czy-zelazna-piesc/) i jego „Studies in Mutualist Political Economy”, gdzie w rozdziale drugim autor m.in. dowodzi istnienia ścisłych związków między rozwojem nowożytnego transportu (typu koleje), przemysłu ciężkiego a państwowymi interwencjami.

  5. Anarchokapitalizm (nie ma nawet takiego słowa w moim słowniku) zakłada likwidację państwa, po której ustali się samoistnie jakiś ład. Ład który zaistnieje (dowolny) będzie porządkiem anarchokapitalistcznym. Jeżeli przyjąć, że państwo kiedyś nie istniało -co jest oczywiste- to to, co teraz mamy też jest wynikiem anarchokapitalizmu- bez początkowego przymusu uformowały się organizmy zwane państwami (może i początkowo dobrowolne- ale co z tego?).

    Wyimaginowany stan rzeczy o której Pan pisze, możliwy jest tylko przy zachowaniu jakiejś zewnętrznej względem wszystkich siły strzegącej porządku- prawa stanowionego przez monopol państwa. Musi pan przyznać, że jednak tylko mniejszość ludzi ma zapatrywania wolnościowe. Inni będą wyżej sobie cenić ekspansję własnych wspólnot kosztem utraty prawa do decydowania o sobie. I jeżeli takich wspólnot będzie więcej niż zrzeszeń ludzi o pańskich poglądach ( a historia wskazuje na to, że tak zazwyczaj jest), to nawet przy początkowym porządku anarchokapitalistycznym podbiją one pozostałe wspólnoty i ustanowią państwo.

    Pańskie poglądy to propozycja powrotu do organizacji społeczeństwa z czasów prehistorii i liczenie na to, że dzieje tym razem potoczą się inaczej.

  6. Dzieje potoczą się tym razem inaczej, jeśli ludzkość odrzuci prehistoryczny sposób myślenia, oparty na ekspansji własnych wspólnot i związanych z nimi religii, a skłoni się ku szacunkowi wobec obiektywnej rzeczywistości i logice materialnego i duchowego postępu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *