Tak sobie ostatnio siedzę w szpitalu przy moich dwóch królewnach i nie mam zbyt wiele czasu na interesowanie się polityką i innymi bzdetami. Możecie więc sobie wyobrazić, jak bardzo się zdziwiłem, że niejaki Leszek Miller postanowił założyć kolejną partię. Tak w tamtym momencie przyszło mi do głowy jedno słowo, które to możecie sobie przeczytać w tytule.
Wiecznieżywość jest dosyć normalną cechą u polityków. W zasadzie można by się zastanawiać, czy istnieje (istniał?) jakiś polityk, który nie posiadał tejże… Przecież nie Cezar, ani nie Wilhelm Zdobywca. Wcale nie francuskie Ludwiki, albo Habsburgowie. Zresztą, to było dawno i wcale nie wiadomo, czy prawda.
Kiedyś wiecznieżyw miał być Lenin. Później za wiecznieżywość wziął się Stalin i nawet po swojej śmierci straszył cały blok. No, może poza panem Tito, który również był wiecznieżyw, przynajmniej do 1980 roku. Oczywiście – nie jest to wyłącznie europejska cecha. Dla przykładu: pewien konstytucyjny prezydent jest wiecznieżyw od czasów wczesno-powojennych. Mowa oczywiście o Kim Ir Senie, który nawet i po swojej śmierci jest prezydentem. Wiecznieżyw modelowy. Albo taki Fidel Castro – to już zachodnie strony świata. Umrzeć nie chce od jakiegoś czasu, choć prosi go o to pół świata. A nawet, jeśli da się przekonać: i tak będzie wiecznieżyw na Kubie jeszcze dobrych kilkanaście lat. Kilkadziesiąt lat po swojej śmierci – co fascynujące – wśród różnych środowisk żywy jest za to wujek „Che”. Nie wróżyłbym mu zbyt szybkiej śmierci.
Co jednak ciekawe, wiecznieżywość wcale nie jest cechą wyłącznie polityczną. Wręcz, rzecz dziwna, objawia się ona zarówno wśród elit sportowych, czy showbiznesu. Wiecznieżyw jest Presley, Bitelsi, Monroe i kilku innych. Wśród sportowców wiecznieżywów jest sporo. Tak Polacy, jak i reszta świata swoje czasy chce mieć. Dla przykładu taki Majkel Dżordan. Choć on to miał raczej wyimaginowaną wiecznieżywość, gdyż powrót mu nie służył. Zresztą, tak samo, jak „Tajgerowi” Michalczewskiemu. Te dwie postaci powinny być przestrogą nie tylko wśród sportowców, ale również w wielu innych dziedzinach życia.
Politycy jednak za nic mają sobie takie przestrogi. Na przykład taki – wspomniany we wstępie – Leszek Miller. Stworzył swój bon mot, który świetnie nadawałby się i na motto wiecznieżywości. Mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy. Niedwuznaczne słowa, które zresztą ładnie się składają z tym, co o Leszku Millerze napisała niejaka Anastazja P., zostały chyba rzucone ot tak, dla jaj. Skoro taki mądry człowiek, jak Leszek Miller, taki nasz aforysta, porównywany nawet ze Stasiem Lecem, potrafi coś takiego wymodzić, to powinien też potrafić się do tego zastosować. Tymczasem nie! Skądże znowu! Leszek zawsze chciał się przebić do wiecznej historii. Trochę groteski, trochę żałości – w sumie dają dosyć rezultat. Po raz dziesiąty oglądany „Kevin sam w domu” nie śmieszy.
Do innych polskich wiecznieżywów zaliczyłbym Janusza Korwin-Mikke’go, który od ładnych piętnastu lat jest politycznym umarlakiem. Takim zombie, co straszy dzieci. Ale JKM zapomniał, że dzieci wolą oglądać nowego Freddie’go Krugera, a nie starą „Noc żywych trupów”. Zdaje mnie się jednak, że całkiem realnie wiecznieżyw jest prezio wszystkich ubeków – Olek Alko-holek Kwaśniewski. I nawet jego balowanie na konwencie, czy na Ukrainie, czy na Białorusi, nie są w stanie tego zmienić. Gdyby teraz zbadać zaufanie do pana Kwaska, to pewnie wyszłoby ze 130%. Happens – mawiają.
Jeszcze jakiś czas temu, wydawało mi się, że wiecznieżyw jest Lepper, który za Chiny nie chciał zejść już na nienależną emeryturę. Okazało się jednak, że wszystko przemija, nawet najbrzydsza żmija. Nie na żarty jednak widzę, że wiecznieżyw jest psorek Bartoszewski, który kiedyś coś tam namieszał, coś tam sklecił, aż nagle stał się gieniuszem polskiej polityki. Co ciekawe – psorek nie lubi bliźniaków. Plotka głosi, że chodzi o Mroczków.
Wcale wielu wiecznieżywów nie wymieniłem, zresztą – trochę miejsca mogłoby to zająć. Chciałem tylko zaprezentować pewne zjawisko. Częste? Pewnie tak. Smutne? Raczej tak. Żałosne? Zapewne. Straszne? Jak najbardziej…
Filip Paszko
8 styczeń 2008 r.
***
Tekst został wcześniej opublikowany na blogu smootny-clown
Autor artykułu prowadzi bloga smootny-clown