Filip Paszko: „Eksport rewolucji – ontologia nadchodzącego kryzysu”

Żeby dobrze, całościowo i logicznie opisać to, co dzieje się współcześnie na rynku amerykańskim, musimy usystematyzować kilka spraw. Nie możemy rozpatrywać sytuacji obecnej, bez odniesienia się do przeszłości – przynajmniej w celu analizy zmian, które doprowadziły do tego, co mamy teraz.

Pieniądz? – Dlaczego złoto?

Przez setki, a nawet tysiące lat złoto było podstawowym środkiem płatniczym – pieniądzem. Pytanie, dlaczego używamy pieniądza, a nie posługujemy się barterem, jest nielogiczne i niemądre. Nie ma za bardzo sensu po raz kolejny udowadniać, że pieniąc przyczynił się do znacznego rozwoju ludzkości. By zbić argument o „niepotrzebności” pieniądza, wystarczy tylko powiedzieć: mam dwa samochody, a potrzebuję 10 jajek. Czy mam oddać samochód, by je dostać? Jeżeli ktoś uważa, że tak, można go od razu zapewnić, że świat stałby w miejscu, lub też rozwijał w iście ślamazarnym tempie. Dlaczego? Bowiem handel, wymiana, odbywa się na jednej, stałej zasadzie. Obie strony muszą na transakcji zyskać. Przy czym – trzeba podkreślić – zysk jest zjawiskiem czysto subiektywnym. Może się zdarzyć tak, że ktoś potrzebuje jajek tak bardzo, że chętnie odda w zamian samochód, który mu przecież nie jest potrzebny. Ma jeszcze drugi. Ale czy to oznacza, że on w ogóle nie potrzebuje samochodu? Nie – to znaczy, że im ktoś ma danego dobra więcej, tym mniej ono dla niego znaczy. Jest to tzw. prawo użyteczności krańcowej. Dla przykładu: jeżeli posiadam 100 złotych, do jedna złotówka znaczy dla mnie więcej, niż gdybym posiadał ich 100 tys.

Wracając do tematu: na wymianie muszą zyskać obie strony – i zyskują, inaczej „nie opłacałoby” im się wymieniać towarów na rynku. Pojęcie zysku i straty są nierozłącznie związane z kalkulacją ekonomiczną, a więc – w konsekwencji – z systemem rynkowym. Ostateczna kalkulacja ekonomiczna, obejmująca wszystkie koszty i wszystkie zyski z danej działalności – nieodłącznie wiążą się z pieniądzem. Jak bowiem możemy podliczyć nasz bilans, gdy po stronie zysków widnieje (dla przykładu) para butów, 10 jaj, blok rysunkowy, a po stronie kosztów samochód, baterie AA i paczka flamastrów? Nie możemy. Taką funkcję pełni pieniądz. Zastrzegam jednak, że pieniądz wcale nie jest żadnym „miernikiem wartości” towarów. Pieniądz jedynie jest wspólnym mianownikiem, który ułatwia zmierzenie tej wartości.

Czy jednak pieniądzem może zostać cokolwiek? Zdecydowanie nie. By jakiś towar został uznany i powszechnie zaakceptowany, jako „pieniądz”, musi posiadać pewne właściwości. Przede wszystkim powinien być użyteczny we wcześniejszym systemie barterowym. W ten sposób możemy dojść do wniosku, że tylko wolny rynek może wykształcić pieniądz[1]. I tak pieniędzmi w różnych częściach świata były towary, które same w sobie miały wartość użytkową (w Afryce np. była to sól). Historia – a raczej bieg czasu – pokazała, że na pieniądz najlepiej nadają się dwa towary: złoto i srebro. Jak już powiedzieliśmy wcześniej, by coś mogło zostać zaakceptowane, jako pieniądz, musi posiadać pewną wartość w wymianie barterowej. Jak wiadomo – złoto i srebro mają. Mają też wiele innych zalet, które powinny posiadać pieniądze: niska podaż, która powoduje, że mają dosyć stabilną cenę. Poza tym ich jednostka wagowa ma wysoką wartość. Inna zaleta? Rzadkość tych metali powoduje, że znaczne zwiększenie ich podaży, czy też odkrycie nowych złóż nie jest zbyt prawdopodobne. Kolejną ważną cechą, chyba jedną z decydujących – jest to, że metale te praktycznie nie ulegają niszczeniu, w związku z czym są „nieśmiertelne”. Do innych, również ważnych, cech możemy zaliczyć ich jednolitość i możliwość podziału na mniejsze jednostki wagowe. Dlatego też te dwa metale były uznawane za pieniądze przez setki lat.

Wszystkie te cechy były niezmiernie ważne. Standard złota, prywatne bicie monety i „magazyny pieniędzy” (nie mylić z bankami w obecnym rozumieniu tego słowa!), doprowadziły do bardzo stabilnej sytuacji monetarnej. Sytuacja prezentowała się tak: złoto było składowane w magazynie. W zamian za to, firma magazynująca wystawiała pokwitowanie, że tyle-a-tyle złota znajduje się w magazynie. Tenże kwit magazynowy upoważniał właściciela do wypłaty swojego złota w dowolnym momencie. Z powodu wygody w korzystaniu z kwitów, okazało się, że lepiej w transakcjach przekazywać tylko kwit, niżli wciągać złoto z magazynu do obsługi każdej wymiany handlowej. Kwity składowe stały się więc również substytutem pieniądza. Z biegiem czasu do substytutów pieniądza zaliczone zostały noty bankowe (te nasze banknoty), czy czeki. Przy 100%-owych rezerwach w złocie sytuacja nie była groźna, gdyż suma substytutów złota, równała się jego ilości w magazynach. Nieczęste było tez zjawisko inflacji. Przypomnijmy więc, że inflację możemy rozumieć jako takie zwiększenie podaży pieniądza w gospodarce, które nie polega na zwiększeniu ilości kruszcu pieniężnego[2].

Przyszedł jednak w końcu taki moment, że rządy zaczęły przejmować mennice, aż w końcu doprowadziły do monopolu na bicie monety. Niedługi czas potem, państwa odeszły od standardu złota. Wraz z tym posunięciem 100%-owe rezerwy stały się fikcją.

Sytuacja dolara

W tym momencie skupimy się na dolarze, szczególnie nas interesującym w świetle obecnej sytuacji. Pozycja Stanów Zjednoczonych w XX wieku rosła wprost proporcjonalnie do spadku roli Wielkiej Brytanii w światowym systemie finansowym. Przełomowym momentem dla systemu finansowego był koniec II wojny światowej. Kraje europejskie były pogrążone w kryzysie, całkowicie zrujnowane długotrwałą wojną, z gospodarką państwową nastawioną na cele wojenne. Pamiętamy, co działo się w wielu krajach Europy po I wojnie światowej. Prawdopodobnie po II konflikcie sytuacja przybrałaby bardziej dramatyczne rozmiary. Prawdopodobnie, gdyż do światowej ruletki włączyły się Stany Zjednoczone. Miały po temu świetne warunki: kraj nie był zniszczony, wojnę toczył też, że tak powiem, „na odwal się” i – przede wszystkim – posiadał 80% światowych rezerw złota.

W takiej otoczce w 1945 roku w Bretton Woods odbyła się konferencja, która dała początek nowemu systemowi monetarnemu świata. Na mocy jej postanowień 44 państwa, biorące w niej udział, zobowiązały się do oparcia swoich walut na dolarze. Stany Zjednoczone z kolei gwarantowały ich wymienialność na złoto. Szkopuł cały w tym, że gwarancje wymienialności przysługiwały tylko rządom innych państw, nie zaś samym obywatelom. Do czego to prowadziło? Ano do tego, że System Rezerwy Federalnej, FED, mógł na potęgę drukować dolary. Jedynym hamulcem były – a w zasadzie miały być – rezerwy dolarowe innych państw, które na żądanie mogły je wymienić na złoto. Sytuacja wydawała się stabilna: ustalony był kurs złota w dolarach, ustalone kursy innych walut w dolarach [3]. Wszystko wydawało się iść dobrym torem. Problem pojawił się bowiem szybko. Otóż państwa, biorące udział w konferencji zreformowały swoje systemu monetarne na wzór USA, co pozwoliło na dowolną kreację pieniądza, byle proporcjonalną do posiadanych rezerw. Faktycznie sprawa wyglądała następująco: Stany Zjednoczone drukowały pieniądze, część z nich szła za granicę w formie rezerw innych państw; te z kolei, zwiększając swoje rezerwy, mogły zwiększyć też podaż swojego pieniądza. Same Stany posiadały z tego powodu deficyt handlowy – import był wielokrotnie wyższy, niż eksport. W niczym to jednak nie przeszkadzało, gdyż USA eksportowały dolary. Czyli inflację [4]. (M3 na rysunku oznacza całkowitą podaż pieniądza).

img182/8160/m3vscpipw5.gif

Kto wie, czy sytuacja taka nie trwałaby do dziś, gdyby nie jedna sprawa. Otóż państwa, które gromadziły swoje rezerwy w dolarach, zaczęły zgłaszać chęć wymiany tychże na złoto. Najgorsze – przynajmniej dla Stanów Zjednoczonych – był w tym fakt, że wiązałoby się to z praktycznie całkowitym pozbyciem się złota z Fort Knox, przez Wuja Sama. Tak się bowiem złożyło, o czym świadczy rysunek drugi, że w 190 roku rezerwy złota były warte tyle, ile rezerwy dolarowe (dla porównania, w 1949 roku złota było ponad dwukrotnie więcej).

img292/4571/zotojy1.gif


kliknij na wykres, by powiększyć.

Możliwość była tylko jedna. Już 15 sierpnia 1971 roku prezydent USA, Richard Nixon postanowił wypiąć się na świat i zawiesił wymienialność dolarów na złoto. Warto tutaj dywagować, co by się stało, gdyby Nixon tego nie zrobił. Otóż, jak można zauważyć na pierwszym rysunku, w 1971 roku w obiegu było jakieś 800.000.000.000 dolarów. Gdyby nagle one wszystkie znalazły się w realnym obiegu, z dużą dozą prawdopodobieństwa, wręcz granicząca z pewnością, możemy stwierdzić, że dolar przestałby w zasadzie istnieć i miałby rolę jakiejś drobnej, pustej waluty w stylu węgierskiego Pengő, sprzed wymiany na Forinta [5]. Tak się jednak nie stało i Nixon dokonał jednej z największych grabieży świata. Sytuacja znalazła swój dalszy ciąg już wkrótce, a związane to było z embargiem, jakie państwa OPEC nałożyły na sojuszników Izraela (w tym i Stany Zjednoczone, co chyba nikogo nie dziwi).

W każdym razie, gdy okazało się, że dolary nie zostaną wymienione na złoto (prezydent Nixon w 1973 roku odszedł od standardu złota już ostatecznie), zaistniała groźba, o której sobie dywagowaliśmy. Otóż państwa, które gromadziły rezerwy w dolarach, zauważyły, że trzymanie amerykańskiego środka płatniczego jest już zupełnie nieopłacalne. Zaczęły pojawiać się głosy, by się ich pozbyć. Do tego, jak wiemy, Stany Zjednoczone nie mogły dopuścić. Stąd wzmożone zostały wysiłki, by zrobić mały deal z Arabią Saudyjską, swoistym liderem OPEC. Tak też się stało. USA zagwarantowały, że rodzina królewska będzie chroniona, a Arabia Saudyjska uzyska ogromną pomoc ze Stanów. W zamian Arabowie mieli się zobowiązać, że sytuacja z 1973 roku się nie powtórzy, a ropa będzie wymieniana tylko na dolary. Władze Arabii zobowiązały się, że przekonają do tego inne państwa OPEC. Zarobione w ten sposób petrodolary miały być inwestowane w papiery wartościowe USA, które z kolei przeznaczały zyski na pomoc Saudyjczykom [6].’

Kryzys naftowy spowodował i jego rozwiązanie doprowadziły do nowej ery dolarowej. Już nie była to waluta oparta na złocie, z gwarancją wypłat i stabilnym kursem. Petrodolary były równie ważną i stabilną inwestycją. Dodatkowo gwarantującą wymienialność na ropę naftową, która – nie ukrywajmy – jest podstawą przemysłu. Deal z Arabią i innymi krajami eksportującymi ropę naftową, pozwolił władzom Stanów Zjednoczonych odetchnąć z ulgą i dalej na potęgę drukować papierowe pieniądze, bez jakiegokolwiek pokrycia.

NADCHODZI KRYZYS

Fiat Money[7], którym obecnie się posługujemy, z samej swojej definicji nie może być związany ze 100% rezerwami w jakimkolwiek kruszcu. Po co są bowiem pełne rezerwy, skoro pieniądza i tak się nie da wymienić na żaden kruszec? Nie wyprowadzajmy stąd jednak wniosku, że pusty pieniądz równie dobrze może być produktem antyinflacyjnym. Owszem, może – ale w trochę innym rozumieniu, niż obecnie pojmowany jest pieniądz. W każdym bądź razie, we współczesnym świecie stosuje się system rezerwy cząstkowej. W systemie standardu złota i pełnych rezerw, sprawa była bardzo prosta: wsadzałem do banku 1000 dolarów w złocie, dostawałem kwit, pieniądz papierowy dla przykładu, i w każdej chwili mogłem go z powrotem wymienić na kruszec. Nie było takiej sytuacji, że bank nie miał moich oszczędności. Każdy kwit odpowiadał konkretnej ilości kruszcu, złożonej w danym magazynie.

Teraz sytuacja jest diametralnie różna. Sytuacja wygląda – w dużym uproszczeniu – tak. [zakładamy, że obligatoryjna rezerwa cząstkowa wynosi 10%]. Wpłacam do banku 10.000 dolarów. Bank daje mi gwarancję, że mogę je sobie odebrać w każdej chwili. Ja jednak wstrzymuję się z odebraniem pieniędzy. Bank, korzystając z prawa, które umożliwia stosowanie rezerw cząstkowych, 9 tysięcy pożycza firmie odzieżowej, która to firma chce się rozwijać. Kredyt roczny, z oprocentowaniem 5% oznacza, że po roku czasu firma musi oddać bankowi 9.450 dolarów. Bank zarobił na razie 450 dolarów. Oczywiście, z łaski banku, też mam swój udział w zyskach, bo konto oszczędnościowe było na 2% w skali roku, dzięki czemu po roku mogę odebrać 10.200 dolarów. Bank zarabia na czysto 250. W sumie nie mam powodów do narzekań, zarobiłem 200 dolców za to, że wsadziłem moją kasę do banku, miast trzymać ją w skarpecie. Ale to tylko teoretycznie. W praktyce bowiem bankowi się upiekło – gdybym po 6 miesiącach chciał z powrotem swoje 10.000 $, nie miałbym skąd ich odebrać. Bank by splajtował, a moje życiowe oszczędności szlag trafił. Oto są rezerwy cząstkowe.

Ktoś sobie może pomyśleć, że to w sumie nic złego się nie dzieje: ot bank pozwala się rozwijać innym ludziom. Sęk cały w tym, że to dopiero połowa opowieści. Sprawy bowiem wyglądają tak: wpłacam do banku 10.000$ z gwarancją wypłaty na żądanie. Bank wpisuje sobie po stronie pasywów należności wobec mnie, równe mojemu wkładowi. Natomiast aktywa banku wcale nie powiększają się o 10.000 dolarów, a o znacznie więcej. Bank może pożyczyć teraz firmie 9.000 dolarów, cały czas gwarantując mi płynność wypłat. I faktycznie, gdybym się zgłosił po pieniądze, bank by mi je oddał. Skąd? Z kont innych klientów. Banki sobie radzą sprytnie, trzymają takie rezerwy, które zapewnią im trwałość wypłat, wiedząc, że gdyby zgłosili się wszyscy klienci po swoje pieniądze, bank by ich po prostu nie miał. Ale co jest najciekawsze, bank i tak by nie splajtował. Skąd wziąłby pieniądze?

Znikąd, po prostu je sfałszował. Kredytobiorca wydaje pieniądze, te trafiają w końcu do innego banku, stamtąd do jeszcze innego etc… Czy mój bank nie poniesie konsekwencji swoich działań? Przecież wydał pieniądze, których nie miał. Nie, nie poniesie, ponieważ wszystkie banki są pod zwierzchnictwem Systemu Rezerwy Federalnej, który nie dopuści, by coś się stało. On już wie, co zrobić, zaraz udzieli odpowiedniej „pożyczki”, która uchroni banki komercyjne, przed konsekwencjami swoich działań. Zaczęła się ekspansja kredytowa banku. Banku, który jest niewypłacalny.

A co to ma wspólnego z obecną sytuacją? Wbrew pozorom, okropnie dużo. Przypomnijmy sobie bowiem, jak zaczął się ten kryzys, który mamy na rynku amerykańskim w chwili obecnej. Amerykańskie banki udzieliły ryzykownych kredytów; tzn. takich, co do których nie ma pewności, że zostaną spłacone. Dlaczego tak się stało? Ano dlatego, że bank centralny chciał nakręcić koniunkturę i obniżył stopy procentowe. Zachęciło to ludzi do inwestowania: spadające ceny kredytów są łakomym kąskiem dla firm, które mają niskie dochody, lub też są „pod kreską”. Z kolei firmy dobrze prosperujące wcale nie potrzebują kredytów, by się rozwijać. Mają na tyle kapitału, że radzą sobie bez bankowej pomocy. Tanie kredyty spowodowały, że te słabsze przedsiębiorstwa zadłużały się, przez co mogły inwestować, osiągać większe zyski i być bardziej konkurencyjne. Ktoś pomyśli, że to nic złego, ale jest też druga strona medalu. Lepsze osiągi słabych zmuszają tych lepszych, by również włączyli się w wyścig. Również pożyczają i inwestują, ponownie wysuwając się na prowadzenie. Firmy słabsze wracają do sytuacji wyjściowej, z tą tylko różnicą, że mają jeszcze tysiące dolarów długów. Jasne jest, że nie są w stanie ich spłacić. Bankrutują. Może i w skali monetarnej nie byłoby to nic złego, gdyby nie to, że mają do spłacenia kredyt, którego bank udzielił z pieniędzy, których de facto nie ma. Bank ich nie odzyska, a one są w obiegu, co oznacza, że jakaś część pieniędzy jest po prostu nieoficjalna. Jest, chociaż być jej nie powinno. W ten sposób napędzana jest inflacja.

W końcu te pieniądze trafią do innego banku, który zrobi to, co poprzednik, znowu zwiększając ilość pieniądza w obiegu. Gdy zaś tego pieniądza jest zbyt dużo i ceny rosną zbyt szybko, bank centralny musi podnieść stopy procentowe, by nie doprowadzić do zbyt gwałtownych ruchów monetarnych. Rosnące stopy procentowe powodują wzrost ceny kredytu i wzrost oprocentowania, co powoduje, że kolejne słabe firmy nie są w stanie się utrzymać na rynku. Przy okazji rosnące oprocentowanie „wypłukuje” pieniądze z rynku, chowa je do banku, co powinno spowodować, że ceny również zaczną spadać. Tymczasem to nie wszystko. Sprawę komplikuje fakt, że następuje gorszy okres w rozwoju gospodarczym, gdyż firm normalnie nie stać, by inwestowały. Cóż więc robi bank centralny w takiej sytuacji? Oczywiście: obniża stopy procentowe. Poza tym, co już napisaliśmy, powoduje to spadek siły nabywczej pieniądza, a więc znaczne osłabienie waluty na rynku światowym. Proces kreacji pieniądza w ostatnich latach ilustruje wykres ostatni:

img251/8236/sgsm3jr8.gif

Spadająca na łeb na szyję waluta Stanów Zjednoczonych powoduje ogromne zamieszanie w skali całego świata. Jak bowiem wspominałem, tylko w dolarach można kupować ropę. Jeżeli więc dolary spadają, cena ropy w dolarach musi rosnąć. I tak też się dzieje. Ropa z kolei jest jednym z głównych surowców energetycznych świata, a jej rosnąca cena musi się odbić na kondycji krajowych gospodarek. Sprawę komplikuje jeszcze fakt, że ogromne rezerwy dolarowe posiadają Chiny i, co jakiś czas, przebąkują o pozbyciu się ich. Co to by spowodowało? Dramatyczną hiperinflację, drastyczny wzrost cen ropy naftowej, praktyczną likwidację dolara, jako waluty wymienialnej. Dolar przestałby istnieć. A wraz z nim, przestałyby istnieć rezerwy innych państw, co przełożyłoby się na ceny energii. Co się wtedy stanie? Siądzie i przemysł, i usługi, i rolnictwo. Będzie krach na skalę światową. Czy Chiny faktycznie pozbędą się dolarów? Raczej nie, to tylko smaczny bluff, mający swoje podstawy w polityce gospodarczej KPCh. Otóż juan jest powiązany trwałym kursem z dolarem. Gdy dolar się umacnia, umacnia się też juan, co powoduje, że inwestycje w Chinach są mniej opłacalne. To z kolei prowadzi do spowolnienia tempa wzrostu gospodarczego Państwa Środka. Z kolei słabnący dolar powoduje, że słabnie u juan, a Chiny są nadal sztucznie tanim miejscem dla inwestycji.

I tak oto kryzys w Ameryce przenosi się na cały świat. Pozostaje się modlić, że to nie będzie 1929 rok, choć wiele na to może wskazywać.


[1] M. Rothbard, Złoto, banki, ludzie – krótka historia pieniądza, Warszawa
http://www.mises.pl/pliki/upload/Murray_Rothbard-Co_rzad_zrobil_z_naszym_pieniadzem.pdf

[2] ibidem

[3] M. Rothbard, Tajniki bankowości, Warszawa

[4] M. Machaj, J. Jabłecki, Teoria i historia Imperium Americanum, [w] „Opcja na prawo”, nr 3/51; http://www.mises.pl/282

[5] „Gospodarcze kwalifikacje komunistów ukazała też klęska hiperinflacji. W czasie wprowadzania nowej waluty, forinta (sierpień 1946), jego relację do poprzedniego środka płatniczego, Pengő, oszacowano na jeden do czterystu tysięcy kwadrylionów”. [w] M. Mankowicz (red.), Historia polityczna świata XX wieku, t. I.

[6] M. Machaj, J. Jabłecki, Teoria i Historia…

[7]Fiat Money – (z łac. Fiat – niech się stanie) – niewymienny (na pieniądz towarowy) pieniądz papierowy, zatwierdzony przez rząd, jako środek obiegowy; w języku potocznym: „pusty pieniądz”, „pieniądz bez pokrycia”.

Filip Paszko
25 styczeń 2008 r.

***

Tekst został wcześniej opublikowany na blogu smootny-clown

Autor artykułu prowadzi bloga smootny-clown

3 thoughts on “Filip Paszko: „Eksport rewolucji – ontologia nadchodzącego kryzysu”

  1. Świetnie napisany artykuł. Czytałem wiele na temat działania systemu bankowego, ale nigdzie nie było to przedstawione w tak jasny i przejżysty sposób. Polecam wszystkim.

  2. O właśnie. Faktycznie prosto i zrozumiale. W dodatku ciekawie.
    Tylko mam parę takich zastrzeżeń… mianowicie, czy można by było podać źródła do wykresów? I jeszcze apel do wszystkich, którzy na ekonomii znaają się tak, jak ja się nie znam – czy można napisać tekst, który nie ograniczałby się jedynie do austriaków, tzn. przedstawienie, jak w podobnych kwestiach zorientowani są inni ekonomiści – państwolubni?

    Jeszcze raz – świetny tekst.
    Pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *