Jan M. Fijor: Jedno cięcie

Czy to nie oburzające, że nikt dotąd nie uświadomił górnikom, kolejarzom, nauczycielom i innym związkowcom, że żądając pieniędzy od rządu żądają de facto haraczu od swoich krewnych, przyjaciół, czy sąsiadów? Przecież rząd nie ma własnych pieniędzy. Wszystko co rząd posiada pochodzi z zaboru mienia obywateli, zwanych w tym kontekście podatnikami.

Lekcja ekonomii

Bądźmy jednak sprawiedliwi, gdzie przeciętny polski górnik, nauczyciel, pielęgniarka czy kolejarz mają się uczyć ekonomii, a w tym konkretnym przypadku, metod finansowania wydatków publicznych? Ich jedynymi nauczycielami są w tej dziedzinie eksperci ekonomiczni, politycy i dziennikarze, wypowiadający się za pośrednictwem gazet, radia i telewizji. Niestety, ich wiedza ekonomiczna jest albo mało obiektywna, albo pozostawia wiele do życzenia.
Większość autorytetów, w tym zawodowi ekonomiści, politycy i dziennikarze uważa, że to rząd albo partie tworzą dochód narodowy, budują drogi, szpitale, mosty i fundują nam renty i emerytury. Kilka dni temu sekretarz partii Napieralski, a potem profesor ekonomii, b. wicepremier i minister finansów, Hausner informowali, że to dzięki SLD gospodarka polska rozwijała się tak szybko po wejściu do Unii. Równocześnie profesorowie Osiatyński i Gronicki, oni też byli ministrami finansów, domagają się podwyżki podatków, aby rząd miał więcej pieniędzy na ratowanie gospodarki przed kryzysem i „tworzenie inwestycji w infrastrukturę”. W konsekwencji takich postaw nie dziwią obywateli ogromne tablice informacyjne towarzyszące np. budowie skrzyżowania czy stadionu, informujące, że środki na tę czy inną budowę pochodzą z agencji rozwoju regionalnego, od wojewody, lub jakiegoś innego urzędnika. Bo zdaniem establishmentu medialno – politycznego to nie przedsiębiorcy i ciężko pracujący Polacy dostarczają pieniędzy na budowę infrastruktury, tworzą miejsca pracy i utrzymują polityków, to czyni rząd!
Stąd, dla przeciętnego obywatela RP państwo (rząd) jawi się, jako kasa pełna pieniędzy, z której władza – jak chce to daje, a jak nie chce, nie daje. Coś, jak prywatny pracodawca, który – jeśli ma chęć albo dobre serce – to płaci ludziom dobrze, a jeśli jest chciwcem i oszczędza na płacach, zatrzymuje cały majątek firmy dla siebie. Skąd się te pieniądze wzięły i dlaczego rząd jednym daje, a drugim zabiera, tego nikt nawet nie stara się tłumaczyć. Dlatego, babcia, która ze swej skromnej emerytury, odejmując sobie od ust wspomaga budżet wnuka, który rozpoczął właśnie swą karierę zawodową i cienko przędzie, domaga się (nieświadomie), by tenże sam wnuk fundował jej coraz wyższą emeryturę. Podobnie myślą nauczyciele, górnicy, kolejarze i inni związkowcy, którzy też nie wiedzą, że państwo to właśnie ich wnuki, dzieci, siostry i wielu innych bliskich czy znajomych, którym chętniej by dali niż zabrali.

Święty Mikołaj

Teoretycznie, rząd – na wszystkich szczeblach administracyjnych – jest instytucją powołaną przez obywateli, służącą im, reprezentując ich interesy w sprawach, w których liczy się tzw. wspólna kasa. Co prawda, rząd tą kasą kieruje, lecz pieniądze (teoretycznie) należą do podatnika i jego interesom służą. Prawo dysponowania cudzymi pieniędzmi to silna pokusa, zwłaszcza gdy ma się wolną rękę, a kasa jest wspólna, czyli niczyja. I właśnie na tym braku określonego właściciela żerują politycy. Zamiast wydawać pieniądze zgodnie z wolą tych, którym mają one służyć, zaczynają je traktować jak swoje i wykorzystywać do przekupstwa grup, które mogą pomóc w reelekcji. Trudno się dziwić, pisał Ludwig von Mises, człowiek jest tylko człowiekiem i „najchętniej dba o swój własny interes”, tym bardziej, że obywatele, formalni właściciele wspólnej kasy, nie stawiają prawie żadnego oporu. Co więcej, polityk, który chętnie wydaje wspólne pieniądze jest uważany za dobrego gospodarza. Bez względu na to, czy pod pretekstem kupowania głosów buduje stację kolejową, stadion piłkarski, czy funduje obywatelom wcześniejsze emerytury. Nic dziwnego, że po jakimś czasie przyzwyczaja się do myśli, że to jego pieniądze i nie widzi nawet potrzeby tłumaczenia się z nich obywatelowi. To tak, jakby św. Mikołaj tłumaczył dzieciom, że prezenty, które im wręczył nie pochodzą od niego, lecz od taty i mamy tych dzieci.

Cięcie

Problemy zaczynają się dopiero wtedy, gdy na prezenty zaczyna brakować, a nieświadomi status quo nauczyciele, pielęgniarki, górnicy, kolejarze uwzięli się akurat, że chcą iść na wcześniejszą emeryturę. Wtedy zaczynają się schody – rząd wyjaśnia, który zawód jest uciążliwy, a który nie jest; że nikt nikogo nie zmuszał, by został nauczycielem, górnikiem kolejarzem; że generalnie to by chciał, ale nie może itp. Ludzie czują się rozgoryczeni, rodzi się napięcie, niepokoje, pachnie kryzysem.
Tymczasem wszystkich tych kłopotów można by uniknąć, gdyby za jednym cięciem sprywatyzować należące do państwa mienie, które i tak kiedyś zostało komuś skonfiskowane, pozostawiając decyzję o terminie (i finansowaniu) emerytury pracownikom. Rząd nie musiałby się martwić tym, że warunki pracy pewnych osób są uciążliwe, gdyż roztropny pracodawca w trosce o swoje zyski woli (albo nie woli, to zależy od tego, co mu się bardziej opłaca i na co się pracownik zgodzi) zainwestować w lepsze warunki pracy niż płacić wyższe pensje, a ludzie by szli na emeryturę za własne pieniądze i to wtedy, kiedy by tego chcieli. Rząd pozbyłby się tym samym kłopotów i mógł zając tym, co do niego należy (tworzenie warunków rozwoju, przestrzeganie prawa, polityka zagraniczna etc.), związkowcy dostali to, o co walczą, podatnik zaś odzyskał konstytucyjną władzę nad pieniędzmi swymi i swoich wnuków.

Jan M Fijor
27.11.2008 r.

Wszelkie kopiowanie i wykorzystanie w celach publicystycznych dozwolone za każdorazową zgodą autora oraz za podaniem źródła
***
Tekst był wcześniej opublikowany na stronie autora

2 thoughts on “Jan M. Fijor: Jedno cięcie

  1. >Dlatego, babcia, która ze swej skromnej emerytury, odejmując sobie od ust wspomaga budżet wnuka, który rozpoczął właśnie swą karierę zawodową i cienko przędzie, domaga się (nieświadomie), by tenże sam wnuk fundował jej coraz wyższą emeryturę.

    Czy będzie również za podwyższaniem podatków płaconych przez wnuka? Jeśli tak, to odbiera już pieniądze po prostu sama sobie, bo więcej będzie musiała dopłacić. Nie znam zbyt wiele babć, ale to wydaje mi się zbyt absurdalne. Domaganie się świadczeń socjalnych ma inne podłoże: człowiek działa dla realizacji SWOICH celów. Wspomaganie wnuka może być takim celem, wszystkie inne wydatki rządu – nie. Ale podatki to jest coś, co jakoś każdy może, nawet w granicach ograniczonej przez brak edukacji ekonomicznej percepcji, zaobserwować. I dlatego właśnie nie rosną tak szybko, jak wydatki. Lud domagający się socjalnych przywilejów tworzy więc system wysysający pieniądze ponad środki i pojawia się deficyt i inflacja.

  2. Nie widzę związku między inflacją a rozrostem państwa niańki. Jedno ma związek raczej z interesami klasy bankierów niż z interesami firm ubezpieczeniowych, które czerpią korzyści z socjalu.

    Wezmy taką Szwecję, która ma ogromny socjal, a dosyć niską inflacje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *