Lecz klejnot parzył rękę Maedhrosa i zadawał mu ból niemożliwy do zniesienia. I wtedy dopiero Maedhros zrozumiał, że Eonwe miał słuszność i że synowie Feanora stracili prawo do Silmarilów, a przysięga ich była daremna. W męce i rozpaczy rzucił się więc do zionącej ogniem przepaści. Tak zginął Maedhros, a Silmaril przez niego zagarnięty wchłonęło łono ziemi. Maglor także nie mógł znieść męki, jaką mu zadawał jego Silmaril, więc cisnął go do morza, a potem błąkał się do końca swoich dni po wybrzeżu i śpiewał falom pieśni pełne bólu i żalu. Maglor bowiem należał do najznamienitszych pieśniarzy Dawnych Dni, ustępując sławą jedynie Daeronowi z Doriathu. Nigdy potem już nie wrócił między swoich współplemieńców. Stało się więc, że Silmarile znalazły dla siebie trwałe miejsca na świecie: jeden w przestworzach niebios, drugi w płomiennym sercu ziemi, a trzeci w głębinach morza.
John Ronald Reuel Tolkien, Silmarillion
Ostatnimi czasy wśród polskich liberałów i libertarian zaobserwować można całkiem sporo konfliktów na tle ideologicznym i nie tylko. Jest to częściowo zapewne efekt dość przykrej sytuacji politycznej, jaka zaistniała w Polsce, lecz częściowo efekt zużycia się paru dotychczasowych klisz myślenia o sprawach publicznych. Ja osobiście widzę w tym zwiastun poważnego kryzysu intelektualnego, który czeka nie tylko nasz kraj. Możemy już wkrótce pogrążyć się w jeszcze większym smutku z powodu upadku instytucji, w których trwanie wierzyliśmy i zaprzeczenia przez współczesność wartości, które mają dla nas znaczenie. Albo zwrócić uwagę na to, że parę spraw przydałoby się zdefiniować od nowa.
Demokracja czy monarchia?
Według niektórych, najwygodniej, a na pewno najprościej byłoby, aby społeczeństwo dobrowolnie zaakceptowało powstanie monarchii absolutnej, która w rozumny sposób dbałaby o dobro swoich obywateli. Wydaje się jednak, że jest to mało możliwe – czy to z powodu natury ludzkiej, która lubi podążać tylko za bardzo silnymi autorytetami, czy to z uwagi na przemiany cywilizacyjne, czy też w końcu dlatego, że nie widać żadnego odpowiedniego kandydata na króla. Wielkie ideały liberalne należy więc wcielać w życie próbując do nich przekonać jak największą liczbę osób. Nie oznacza to, że musimy akceptować ideę demokracji rozumianej na współczesny sposób – ale przydałoby się założyć, że każdy prawy obywatel może mieć coś do powiedzenia w sprawach, które go dotyczą.
Przekaz
Takie założenie, niezależnie, w jak dopracowany teoretycznie sposób je ująć, ma poważne konsekwencje w kwestii treści przekazu, który mają rozprzestrzeniać w społeczeństwie politycy. To bardzo ważne, aby zrozumieć, na czym polega ten zawód. Skupmy się na pewnej myśli Jesusa Huerta de Soto pochodzącej z artykułu „Teoria Wolnościowego Nacjonalizmu” (Lassez-Faire 06/2007):
Należy poznać ścisłe zależności istniejące między instytucjami prawnymi i ekonomicznymi a podzbiorem społeczności obywatelskiej, który nazwaliśmy narodem. W istocie rzeczy społeczność to nic innego, jak niezmierne skomplikowany proces wzajemnych stosunków międzyludzkich ściśle związanych z wymianami dokonywanych się dzięki wspólnej mowie, stanowiącej podstawowy wykładnik narodu. Wzajemne relacje między ludźmi opierają się również na pewnych normach, zasadach lub zwyczajowych zachowaniach, stanowiące nie tyle prawo w rozumieniu materialnym, lecz które składają się na układ norm o charakterze moralnym, zwyczajów zachowania się i grzeczności, sposobów ubierania się, czy systemu wierzeń itp., które ostatecznie zawierają się w pojęciu narodu. Te grupy społeczne, które przyjmą zachowania i zwyczaje najwłaściwsze dla osiągnięcia swoich celów, osiągną przewagę nad innymi grupami w wyniku samorzutnego, nieustannie zmieniającego się procesu selekcji. Człowiek nie posiada wiadomości koniecznych dla świadomego organizowania w/w procesów społecznych, gdyż zawierają one ogromną ilość informacji i umiejętności, bez ustanku zdobywanych i odkrywanych przez członków społeczności. Z tego powodu użycie przymusu lub przemocy w celu pozbycia się określonych zachowań o charakterze narodowym jest skazane na niepowodzenie w równym stopniu, jak kontrola życia społecznego poprzez przymus. Innymi słowu teoremat niemożliwości socjalizmu, opracowany przez teoretyków Szkoły Austriackiej (Mises i Hayek), można poprawnie analizować stosowanie przymusu do osiągnięcia określonych wyników społecznych w przypadku narodów.
Autor przedstawia powyższe rozumowanie po to, aby zaprzeczyć popularnemu poglądowi dotyczącemu przyporządkowywania narodów – państwom. Ale można je wykorzystać również do innych rozważań. Jeżeli chcemy oddziaływać na swój naród, by zmienić państwo, to jesteśmy skazani na to, aby stać się twórcami norm moralnych, nawyków myślowych i sposobów myślenia o polityce, które dotychczas nie były w naszym narodzie popularne. Nie ma możliwości zbudowania poparcia dla jakiejś opcji politycznej inaczej, niż przez oddziaływania społeczne, które pozwalają na samorzutne powstawanie wszelkich instytucji społecznych. Wszelkie „kombinatorskie” sposoby zdobywania poparcia społecznego przez wielkie oświadczenia, dziwne porozumienia wyborcze, a nawet pewne nieszczere formy reklamy to próby uczynienia z areny zmagań politycznych centralnie sterowanej maszyny.
W rzeczywistości liczą się tylko argumenty. Nie powinny być przekazywane w formie naukowej, a to z tego powodu, że naukowcy są bardzo nieliczną grupą społeczną. Ich głosy można pominąć. Odpowiednie formy mogą być najlepiej opracowane przez ludzi, którzy są możliwie najbliżsi wyborcom. Tak więc przydałoby się, aby aktywistów było możliwie najwięcej. Niestety, w tej dziedzinie polskie środowisko liberalne nie może się pochwalić zbyt wielkimi osiągnięciami.
Przykra prawda
Trudno sobie uświadomić, jak wielkim sukcesem był start Janusza Korwin-Mikkego w wyborach prezydenckich 2010 roku. Popierająca jego kandydaturę partia WiP miała wówczas ok. 300 członków. Ich działalność przyniosła wynik 2,48%. Waldemar Pawlak i jego 120-tysięczne PSL z kolei uzyskało 1,75%. Oznacza to, że statystyczny działacz WiP nakłonił do głosowania na swojego kandydata 1389 osób, zaś PSL-owiec mniej niż półtorej osoby. Wielokrotnie niższe od WiP są również średnie ilości ludzi przekonanych przez członków PO i PiS. Świadczy to o dwóch rzeczach: ogromnej popularności Janusza Korwin-Mikkego i profesjonalnej pracy jego ludzi. Naprawdę trudno mi sobie wyobrazić jeszcze lepsze osiągnięcia. Jedyna droga do poprawienia wyniku wiedzie przez zainteresowanie programem partii większej ilości działaczy. Ale żadnych pomysłów w tym kierunku nie widać.
Od biedy można wspomnieć o dość mało konkretnym artykule Zbigniewa Skalskiego opublikowanym na stronie jego stowarzyszenia „Wolni Przedsiębiorcy”. Autor proponuje założenie sieci handlowej, która poprzez rozszerzanie swojej działalności miałaby zarazem możliwość werbowania członków do organizacji politycznej. Sądzę, że wszystko zależy od tego, czym konkretnie by się zajmować, ale zawsze jest to wizja, z którą można dyskutować.
Moje rozczarowanie
Obserwując obecne poczynania polskich liberałów można dojść do wniosku, że zarówno WiP, jak i post-Witczakowy UPR szukają sukcesu w rozgrywaniu dziwnych gierek ze swoimi wyborcami i innymi partiami. Z programu naprawy UPR autorstwa jej rzekomego szefa, Bartosza Jóźwiaka, dowiadujemy się o Platformie Obywatelskiej: Partia największej obłudy, technokratów i socjalistów. Walczymy o podobny elektorat i nic sobie nie dajemy w razie koalicji (a przynajmniej my im nie dodajemy elektoratu). To są fałszywi liberałowie, którzy tę ideę kompletnie zdradzili i wykoleili. Dodatkowo jest tam taka presja na stołki, że wytną nas w przedbiegach. No i ważne, też, że to jest kierunek działań Korwina. To on wisi u ich klamki.
Ostatnią uwagę jeszcze parę dni wcześniej potraktowałbym jako niezgrabną złośliwość, ale ostatnio na stronie WiP przeczytałem, że: Obecnie jednak od katastrofy minął rok, zbliżają się wybory – a wypowiedzi przedstawicieli PiS układają się w logiczną całość – wskazującą, że ideałem przywódców PiS jest ustrój PRL. Żądania powrotu do finansowania tzw. „służby zdrowia” z budżetu państwa, czy też nacjonalizacji (zwanej „re-polonizacją”) niektórych banków są tego dowodem. Dochodzą również do nas słuchy, że do czynnej polityki ma wrócić odsunięty za granicę pan Zbigniew Ziobro.
W tej sytuacji, by usunąć wszelkie niejasności, oświadczam, że ani WiP, ani UPR-WiP pod moim przywództwem nie podejmą w tych wyborach współpracy z PiS.
Wydawało mi się, że w przypadku negocjacji z wieloma wykluczającymi się opcjami nie ma sensu oświadczać przed ich rozpoczęciem, że z drugą stroną w żadnym wypadku rozmawiać się nie zamierza. Takie wypowiedzi świadczą o tym, że język i myślenie polskich liberałów uległy polaryzacji na linii PO-PiS, podobnie jak stało się to w umysłach znacznej części obywateli tego kraju, którzy wciąż wierzą, że wybór między Polską „liberalną” a „solidarną” czyni jakąś istotną różnicę. Jeszcze bardziej mnie to zniechęca do głosowania na którykolwiek UPR lub WiP. Sądzę, że jeśli kampania będzie prowadzona w podobnym stylu, w jakim napisane zostały powyższe cytaty, smutek stanie się udziałem wielu innych wyborców.
***
Brak praw autorskich: ten artykuł jest udostępniony na licencji Free Art License. Można go swobodnie modyfikować oraz rozpowszechniać zgodnie z warunkami tej licencji.