Lekcja, jakiej udziela nam kryzys finansowy ostatnich kilku lat, jest zasadniczo powtórką z materiału od dawna już dostępnego, lecz w znacznej mierze nieszczęśliwie zlekceważonego bądź zapomnianego. Myślę tu oczywiście o materiale opartym na dorobku wczesno dwudziestowiecznych przedstawicieli Szkoły Austriackiej – materiale wykazującym, że jeśli ceny mają być skutecznym drogowskazem dla działań producentów, konsumentów i przedsiębiorców, muszą być one swobodnie kształtującymi się na rynku stosunkami wymiany. Innymi słowy, jak długo ich powstawanie nie jest wynikiem bezustannego stykania i ścierania się ze sobą indywidualnych skal preferencji uczestników rynku, tak długo nie są one w stanie służyć rachunkowi ekonomicznemu oraz szybkiemu komunikowaniu stosownych informacji, a w rezultacie racjonalnemu wykorzystywaniu zasobów gospodarczych.
Mogłoby się wydawać, że powyższa lekcja została ostatecznie przyswojona przez społeczeństwa świata z chwilą upadku gospodarek centralnie planowanych w krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Jeśli jednak zwróci się uwagę na skalę wciąż obecnego (i nierzadko rosnącego) w wielu częściach globu biurokratycznego interwencjonizmu, okazuje się, że finansowe załamania i recesje wciąż zmuszone są do udzielania nam bolesnych nauk.
Ostatnimi laty nauki te zaczęły wskazywać szczególnie wyraźnie na rolę stopy procentowej jako ceny koordynującej czasowy wymiar produkcji. Tam, gdzie stopa procentowa wynika ze swobodnych decyzji uczestników rynku, odzwierciedla ona stosunek ich skłonności do konsumpcji i skłonności do oszczędzania, tym samym instruując przedsiębiorców co do tego, jak długotrwałych i kapitałochłonnych inwestycji powinni oni dokonywać. Tam, gdzie jest ona rezultatem manipulacji dokonywanych przez centralne instytucje finansowe, wysyła ona przedsiębiorcom błędne sygnały, wiodące do inwestycji niewłaściwych z punktu widzenia potrzeb konsumentów. Biorąc pod uwagę, iż ostatnie lata były świadkiem licznych tego rodzaju manipulacji, podejmowanych głównie przez bank centralny Stanów Zjednoczonych, ich skutki nie powinny budzić zaskoczenia.
Powyższe uwagi znajdują bardzo konkretne zastosowanie do kwestii tego, jaki kształt powinien przybrać skuteczny i stabilny system emerytalny. Patrząc przez ich pryzmat widać na przykład, że wysokość składek płaconych w systemie repartycyjnym nie może być traktowana jako cena za przyszłe świadczenia emerytalne. Jest tak dlatego, ponieważ system repartycyjny można niejako uznać za patrzący wstecz – wypłacane świadczenia, a więc ten jego element, który zachowuje związek z aktualnym układem cen na rynku (poprzez indeksację o wartość funduszu płac), stanowi wynagrodzenie nie dla bieżących płatników, ale dla tych, którzy byli płatnikami przy układzie cen zupełnie innym i z punktu widzenia rachunku ekonomicznego całkowicie już nieistotnym.
Innymi słowy, składki bieżących płatników, a więc ten element systemu, którego odniesienie do aktualnej konfiguracji cen rynkowych jest niezbędne, aby jego wysokość nie była wyłącznie wynikiem urzędniczej arbitralności, jest właśnie z definicji od tychże cen oderwany z uwagi na czasowe opóźnienie stanowiące rdzeń domniemanej „umowy międzypokoleniowej”.
System kapitałowy, oparty na inwestycyjnym pomnażaniu środków zgromadzonych na indywidualnych kontach emerytalnych, wykazuje tu przewagę nad wariantem repartycyjnym w takim stopniu, w jakim celem zarządców OFE jest kierowanie się rachunkiem zysków i strat, co jest możliwe z uwagi na ich bieżące uczestnictwo w procesie swobodnego kształtowania się cen rynkowych. Jak wszyscy przedsiębiorcy, są oni zatem w stanie wykorzystać aktualne sygnały cenowe po to, by na ich bazie dokonać przewidywania cen przyszłych, odzwierciedlających przyszłe potrzeby konsumentów, a tym samym podjąć potencjalnie trafne decyzje inwestycyjne. Ostatni kryzys finansowy ilustruje więc jednoznacznie, że jedynie kapitałowe systemy emerytalne mogą czynić użytek z tego kluczowego dla sprawnego funkcjonowania rynku narzędzia, próby manipulacji którym ów kryzys wywołały.
Na koniec trzeba jednak dodać, iż wyżej opisana przewaga systemów kapitałowych w dużej mierze przestaje nią być z chwilą pozbawienia przyszłego konsumenta świadczeń emerytalnych suwerenności w wyborze lub odrzuceniu oferty dowolnej instytucji pragnącej inwestować jego środki. Bezpośrednim skutkiem przywrócenia tego rodzaju suwerenności byłoby, rzecz jasna, zniesienie wszelkich barier w zakresie świadczenia usług dostarczanych obecnie przez OFE. Tylko wówczas mogłaby zaistnieć struktura pobudek wymuszająca odpowiedzialność decyzji podejmowanych zarówno przez przyszłych emerytów, jak i przez powierników ich oszczędności. Podsumowując, drugi filar będzie w stanie wykorzystać przewagę wynikającą ze swej kapitałowości tylko wtedy, gdy stanie się filarem trzecim.
Wygląda jak praca na Wiosenną Szkołę Leszka Balcerowicza 😉 Szkoda, że się nie dostałeś.