Promowanie idei wolnościowej jest podwójnie trudne. Głównie dlatego, że składa się z dwoch równie wymagających etapów.
Gdy zauważymy kogoś zwiewającego ze sklepu z ukradzioną torbą cukierków, będziemy się pewnie starali zwrócić na ten fakt uwagę ludzi będących w pobliżu. Gdy już nam uwierzą, co nie jest wcale takie oczywiste, będziemy chcieli przekonać te same osoby do zatrzymania złodzieja, a z tym może być jeszcze większy problem.
Zupełnie podobnie jest z przekonywaniem ludzi do wolności, które przecież również jest zwracaniem uwagi ludzi na zło, niesprawiedliwość, kradzież. I w tym wypadku również musimy przekonać ludzi nie tylko do faktu, ale także do działania przeciwko zorganizowanemu państwowemu przymusowi – do złapania złodzieja cukierków.
Kogo najlepiej bałamucić? Najlepiej wszystkich, którzy się nawiną, ale są przecież grupy ze względu na swoją specyfikę najbardziej na działanie idei wolności podatne. Są to przede wszystkim ludzie młodzi, licealiści, studenci, młodzi pracownicy naukowi. Ich należy potraktować jako przyszłą libertariańską elitę, kiedyś nauczycieli, którzy edukować będą mniej wykształcone i politycznie świadome grupy ludzi. Ludzi, którzy w głębi serca kochają wolność, ale oprócz tego chcieliby mieć co włożyć do garnka.
Jeśli więc chcemy do wolnego rynku i dobrowolnego społeczeństwa przekonać rzesze prostych ludzi, którzy tylko czekają na alternatywę, musimy pokazać jak najbardziej prospołeczną twarz libertarianizmu. Pokazać, że na wolnym rynku, tym prawdziwym, nie jego monetarystycznej podróbce, to człowiek ciężko pracujący, biedny i wyzyskiwany korzysta najbardziej. I to wcale nie kosztem dzisiejszej klasy średniej, bo leseferyzm promuje równość, jest ona jego „pożądanym efektem ubocznym”.
A wydaje się czasem, że ludzie uważający się za wolnościowców nie starają się tego zauważać, skazując się na agitatorską porażkę już w przedbiegach. Zamiast rozmawiać i uświadamiać ludzi, którym się w życiu mniej poszczęściło, obrażają ich, wyzywają od nierobów, którzy tylko zatruwają atmosferę sukcesu i biznesu. Dzięki tej intelektualnej manierze nie powinny dziwić zwycięstwa najbardziej etatystycznych partii.
Wiem, trzeba wiele pracy, aby coś zmienić, przede wszystkim w mentalności, ale mocno wierzę w poprawę. Wierzę także, iż ta zmiana w podejściu spowoduje wiele innych, przede wszystkim poszerzenie kręgów potencjalnych zwolenników i współpracę pomiędza różnymi odlamami myśli wolnościowej, która jest tak bardzo potrzebna. A wtedy, gdy tak wielu uwierzy, dogonimy wreszcie złodzieja cukierków.
___________
Autor prowadzi bloga Jeremi Libera: odrażający wolnościowiec
Tekst jest głosem w dyskusji „Propaganda wolnościowa: Jak pociągnąć za sobą masy” zaproponowanej przez portal Liberalis.