Jeden z moich ostatnich tekstów zakończyłem smutną konkluzją, że dozwolone staje się nie to, czego prawo nie sankcjonuje, a to, co prawo pozwala czynić. Prawda na temat prawa jest bowiem prosta – prawo upadla. Trzeba bowiem zdać sobie sprawę z faktu, że prawo pozytywne (pejoratywnie mówiąc – negatywne; pozytywne tylko przez historyczne rozumienie słowa) w niczym nie chroni człowieka. Człowieka „broni” wyłącznie prawo naturalne, na które składa się prawo do życia w wolności, prawo własności (w tym efektów własnej pracy), prawo do ochrony przeciwko uciskowi. Czemuż więc prawo pozytywne jest tak wszechobecne? Odpowiedź jest banalna – winą jest socjalizm. Tak, drodzy czytelnicy… To socjaliści dążą do wszechwładzy. Domagają się kolejnych restrykcji. Domagają się regulacji każdego skrawka życia pojedynczego człowieka. To socjaliści domagają się, by bogaci oddawali pieniądze biednym. A przecież by to czynić – trzeba znać zarobki bogatych. To socjaliści domagają się publicznej własności środków produkcji. A by tak było – trzeba zabronić ludziom produkcji w danej branży. Przykładów można mnożyć. Ważne, by zrozumieć, że socjalizm jest złem, który pozbawia ludzi prawa do decydowania o własnym losie. Ja natomiast proponuję powrót do systemu najprostszego. Do prawa naturalnego. Do katalaksji. Domagam się likwidacji monopolu państwa w sferze zapewniania człowiekowi bezpieczeństwa i wymiaru sprawiedliwości.
Wielu ludzi uważa, że to, co proponuję jest nierealne. Że wymiar sprawiedliwości i służba bezpieczeństwa (bo tak najkrócej nazwać państwowe organa ścigania) MUSZĄ pozostawać pod władzą rządu. Ponoć dla zapewnienia naszego bezpieczeństwa. Nic bardziej błędnego.
Proponuję prywatne stosowanie prawa, przy jednoczesnym istnieniu prywatnych sądów, agencji ubezpieczeniowych i prywatnych agencji „detektywistycznych” (tzw. Thief-takers). Niech nikt nie twierdzi, że system taki jest czystej wody utopią – rozwijał się w Islandii przez ok. 300 lat. Ale po kolei.
Rozważmy to na przykładzie przestępstwa – dajmy na to kradzieży. Poszkodowany (okradziony) był ubezpieczony od kradzieży, w związku z czym firma ubezpieczeniowa wypłaca należne odszkodowanie. Okradziony może za nie wynająć „łowcę złodziei”, czyli prywatną agencję z dziedziny „thief-takers”. To ona zabezpiecza dowody i szuka sprawców. Oczywiście istnieją również inne metody zapłaty (dany procent od sumy, którą ma wypłacić skazany). Gdy agencja znajdzie sprawcę, sprawa ląduje w sądzie. Ale jak wyglądałyby sądy przy prywatnym stosowaniu prawa? Cóż, najprościej wyobrazić sobie film amerykański i przypomnieć, jaką funkcję pełni ława przysięgłych. Prywatne sądownictwo wyglądałoby następująco: poszkodowany i oskarżony mogliby wybrać po 12 obywateli z danej miejscowości (okolicy, bloku, etc…). Łącznie dałoby to 24 „sędziów”. To oni ocenialiby dowody w sprawie i wydawali werdykt. Oczywiście Konieczny jest jakiś konsensus, wydaje się więc, że stosunek głosów 3:1 (18:6) rozwiązałby ten problem. Oczywiście ilość sędziów i stosunek głosów wymaganych do skazania można ustalić na dowolną ilość, chodziło mi tylko o zasygnalizowanie rozwiązania problemu. W takim systemie – co ważne – każde prawo z samej natury byłoby prawem cywilnym, gdzie skazany wypłacałby karę. Nie istniałaby kara śmierci, czy bezproduktywny pobyt w więzieniu. Zresztą – więzienia byłyby prywatne. Gdyby skazaniec nie miał z czego zapłacić wymierzonej kary, szedłby do prywatnego więzienia, gdzie przymusowo pracowałby na rzecz swojego „pana” – poszkodowanego. Nie muszę chyba wyjaśniać, że byłby to system tymczasowego niewolnictwa. Warto zauważyć, że pracowałby nie tylko na swojego „pana”, ale również na swoje utrzymanie w prywatnym więzieniu.
Pora teraz zbić kilka argumentów przeciwników takiego systemu egzekwowania prawa. Jednym z nich – w zasadzie kluczowym, jest problem dyskryminacji biednych. Uważa się, że ludzie biedni, będący ofiarami przestępstw, nie mieliby funduszy na pokrycie kosztów ścigania i sądzenia sprawcy. Ten argument zostaje jednak łatwo zbity istnieniem prywatnych zakładów ubezpieczeń, które wypłacałyby określoną sumę, na jaką opiewał dany czyn przestępczy. Załóżmy jednak, że ktoś nie był ubezpieczony (przy dobrowolności ubezpieczeń niemożliwe byłoby kogoś zmusić do tego). Co wtedy? Prywatne banki, lub instytucje kredytowe chętnie udzielałyby pożyczek, licząc na procent od przyszłej kary. Przypuśćmy teraz, że ktoś zostanie zamordowany, w związku z czym nie może sam zamówić thief-takera i sądzić sprawcy. Taką możliwość miałby tylko członek rodziny poszkodowanego – żadna osoba postronna. Wyobraźmy sobie więc, że ten ktoś nie ma pieniędzy na sądzenie, nie chce też brać pożyczki. Cóż może zrobić? Może odsprzedać prawo do ścigania przestępcy komuś innemu. Czy to świadkowi, czy to jakiejkolwiek osobie trzeciej. A jak obliczyć, za ile sprzedać takie prawo? Przecież nietrudno określić, na jaką sumę opiewałaby kara za popełniony czyn. Dalej już toczą się tylko negocjacje. Niewykluczone nawet, że powstałyby specjalne przedsiębiorstwa skupujące prawa do ścigania przestępców – byłby to całkiem opłacalny biznes.
Wydaje mi się, że warto jeszcze napisać kilka słów na temat firm ubezpieczeniowych. Powiedziałem bowiem, że nikt nie będzie zmuszał nikogo do ubezpieczenia się na wypadek różnych wydarzeń. Czy to przestępstwa, czy to klęski żywiołowej. Każdy sam będzie decydował, czy chce ryzykować, czy być ubezpieczonym – bezpiecznym. Oczywiście mnogość firm ubezpieczających prowadziłby do ciągle rosnącej jakości usług. Nie dość, że firmy wypłacałyby coraz wyższe odszkodowanie (wpłacasz składki, które następnie są inwestowane; otrzymujesz ubezpieczenie, a twój ubezpieczyciel – zysk z inwestycji), to obejmowałyby one coraz większy zasięg. Warto zauważyć, że same firmy ubezpieczeniowe starałyby się zmniejszyć ryzyko wystąpienia zdarzenia, na które opiewało ubezpieczenie. Na pewno więc nie zabraniałyby posiadania broni. Mało tego – same by do tego namawiały, bo przecież broń jest doskonałym narzędziem samoobrony. Mogłyby też oferować zniżki u różnych agencji ochrony, bądź u wytwórców broni lub systemów alarmowych. Prowadziłoby to poprawy bezpieczeństwa, a w konsekwencji – do polepszenia systemu egzekwowania prawa. A przecież im ludzie są bezpieczniejsi, tym pewniej się czują – pewniej inwestują i działają na rzecz wzrostu posiadanego bogactwa. Jak więc łatwo się domyślić, wzrost bogactwa osobistego (pod warunkiem, że jest ono wypracowane, a nie zdobyte z naruszeniem prawa) podnosi wzrost bogactwa globalnego.
Cóż, wydaje mi się, że dosyć szczegółowo wyjaśniłem naturę działań prywatnego systemu egzekwowania prawa. Gdyby jednak ktoś miał nadal wątpliwości, zachęcam do zgłębiania tematu, czy to przez lekturę we własnym zakresie, czy to przez zwrócenie się do mnie
Filip Paszko 10 września 2007 r.
***
Tekst został wcześniej opublikowany w blogu Ostry, k…a, jak brzytwa
Autor tekstu prowadzi bloga Ostry, k…a, jak brzytwa
„…Przypuśćmy teraz, że ktoś zostanie zamordowany, w związku z czym nie może sam zamówić thief-takera i sądzić sprawcy. Taką możliwość miałby tylko członek rodziny poszkodowanego – żadna osoba postronna…”
W sytuacji, gdy dany człowiek zostaje zamordowany straty ponosi mnóstwo jednostek. Nie tylko rodzina, ale też przyjaciele zamordowanej osoby, jej współpracownicy, jeżeli była liderem jakiejś społeczności, to osoby do niej należące. Nie mówiąc już o kontrahentach, czy całemu światu, jeżeli dana osoba poświęcała się charytatywnie dla danej szczytnej idei. Wydaje mi się, że nie da sie „uczciwie” rozsądzić, kto w ilu % i na jaką kwotę w takiej sytuacji ucierpiał.
No tak!
Kolejna prawicowa utopia i tęsknota za feudalizmem.
A zatem morderca mógłby zostać bezkarnym wtedy gdyby zamiast delikwenta wybił całą jego rodzinę. No bo skoro nikt spoza rodziny nie może wynająć „thief-takera”?
Czyli Średniowiecze w czystej postaci.
Pozdro,