Niedawno profesor Sadurski napisał sobie ironiczny tekst o tym jak to ponoć stracimy niebawem niepodległość i że tylko gruz i pożoga z tej naszej polskości pozostanie po zaanektowaniu naszej wspaniałej ojczyzny w struktury Junii.
I trochę mi głupio, bo ogólnie wychodzi mi na to żem jakaś piąta kolumna Michalkiewicza, Rydzyka, Sakiewicza i kogo tam jeszcze sobie by znaleźć.
Ja kurde zboczeniec, bezbożnik, grzesznik, hedonista, rozpustnik ogólnie rzecz biorąc ucieleśnienie koszmarów Rydzyka i moherowych babć, ja kurde stoję z nimi wg profesora Sadurskiego w jednym szeregu.
I w zasadzie co by tu jeszcze, bo nie za bardzo mi się z tym chce nawet polemizować. Profesor Sadurski popisał się chyba jeszcze większym uogólnieniem niż jego interlokutorzy. Kto nie z nami ten przeciw nam. No ale może i takie było jego zamierzenie – nie wiem. Nie za dobrze poruszam się po odmętach ironii i sarkazmu intelektualnych masturbatorów (jakom zboczeniec należy uznawać to słowo za komplement). Mniejsza z tym.
Ja tam nie chce się mądrzyć co i jak z tą unią. Polecam choćby Gwiazdowskiego który pisze co mu tam brzydko pachnie w tym traktacie. Polecam też wcześniejszy jego wpis o tym czym niby się różni to co politycy przyjmą 13 grudnia od tego co kilka krajów w referendum jakiś czas temu odrzuciło (jakby komuś się nie chciało czytać – różni się cholernie:>) .
No a teraz ad remum czy jak to tam się piszę. Ogólnie jestem dziwnie rozdarty – bo koncepcja globalizacji, swobodnego przepływu ludzi i kasy mi się tam bardzo podoba. Z tym że mam dwa ale z czego do jednego ale też mam ale.
Po pierwsze globalizacja jak sama nazwa wskazuje ma się tyczyć całego świata a nie jakiś jego wycinków. Chociaż oczywiście spokojnie, nie od razu Rzym zbudowano.
Po drugie mam wątpliwości czy deklarowanie i definiowanie swobody zarówno w sferze obyczajowej jak i ekonomicznej prowadziło do takowej. Śmiem twierdzić że swobody te są odwrotnie proporcjonalne do ilości stron deklaracji o przestrzeganiu takowych. I zgodnie z matematycznymi twierdzeniami gdy liczba stron dąży do 0 to swobody takie dążą do nieskończoności:> co wszystkim zboczeńcom zdecydowanie bardziej się podoba. W drugą stronę ni chu… chu..
I teraz ale do pierwszego ale. Globalizacja w obecnym kształcie ale także i w kształcie o którym napisałem w mym ale, dąży nieuchronnie ku utworzeniu państwa światowego. Przy czym ja w mojej wizji nie nazwałbym tego państwem a zwykłą rozproszoną siecią globalnych powiązań. Państwo ma to do siebie że tworzy jakieś cholerne huby – jeden hub na jedno państwo – każdy obywatel połączony z hubem – każda informacja między obywatelami przekazywana za pośrednictwem huba – każda informacja próbująca wydostać się dalej przekazywana przez dwa huby. Każdy wie że taka sieć jest do dupy. W sieci najfajniejsze jest to gdy jest ona całkowicie rozproszona. Tak działa mózg, tak poniekąd działa Internet (w tym przypadku hubów jest dużo dzięki czemu możemy przyjmować że sieć taka jest bliska ideału – węzłów jest tyle że uszkodzenie jednego nie decyduje w żaden sposób o stabilności całej sieci).
Globalne państwo do którego dąży dziś świat będzie miał jeden główny hub od którego każdy będzie zależny. Deklaracje w stylu traktatu właśnie zmierzają do takiego modelu. Każda interakcja jednego człowieka z drugim będzie musiała przejść przez coś na kształt centralnego serwera. Na razie spadamy – nie jest źle (jak to w tym dowcipie z „Nienawiści”).
Nie wyobrażam sobie świata w którym wszystkich da rade podłączyć do takiego centralnego komputera. Dlatego te Unijne pomysły mi się kurewsko nie podobają bo to jest do kurwy nędzy, za przeproszeniem tworzenie jakiegoś jebanego Matrixu.
No dobra, wylałem frustracje, tyle w temacie.
Do nienawidzenia się z państwem.
***
Tekst pochodzi z bloga autora Qatrykowe boje