Olgierd A. Sroczyński „Antyrasizm bez ograniczeń”

„Najlepszą rzeczą jest zachować umiar” – miał mawiać prawodawca ateński Solon, wyrażając prostym i jakże prawdziwym zdaniem jedną z najbardziej podstawowych mądrości Starożytnych. To proste i genialne stwierdzenie zostało w czasach późniejszych zastąpione innym, mówiącym, że co prawda niedostatek jest faktycznie zły, ale nadmiar nikomu zaszkodzić nie powinien. Nie oznacza to jednak, że straciło na aktualności – wręcz przeciwnie, obserwując poczynania tych, którzy drugą maksymą się kierują, ma się nadal nieodparte uczucie żalu pomieszanego z rozbawieniem. A to wszystko z braku pewności czy to jeszcze na poważnie, czy może już ukryta kamera.

Druga hipoteza staje się – niestety – coraz mniej prawdopodobna, ponieważ trzeba byłoby wiele dobrej wiary w ludzką naturę, bądź też skłonności do teorii spiskowych, żeby uwierzyć, że poczynania organizacji takich jak brytyjskie Narodowe Biuro ds. Dzieci czy też amerykańskie Biuro Departamentu Stanu ds. Światowego Antysemityzmu to zwykłe jaja w celu zapewnienia odbiorcom medialnych wiadomości rozrywki (jakkolwiek sama nazwa przynajmniej tej drugiej zdawałaby się o tym świadczyć). To już sama brutalna rzeczywistość, która staje się bardziej absurdalna niż mogłaby być jakakolwiek jej parodia.

Nowa historyczna prawda
Od początku. Podejrzenia o dogłębnie antysemickim charakterze religii chrześcijańskiej zyskały całkiem niedawno bardzo mocne poparcie. Przynajmniej według jednego z wspomnianych „Biur”, które w swym raporcie do Kongresu amerykańskiego stwierdziło, że Nowy Testament, jako oparty na twierdzeniu że „Żydzi zabili Chrystusa”, jest właściwie od początku do końca pismem nawołującym do nienawiści. Z „nowej wersji historii” można by w gruncie rzeczy – jak to się mówi – drzeć łacha, gdyby nie to, że za takim ujęciem sprawy idą konkretne sankcje karne za stwierdzanie FAKTÓW.

„Światowy antysemityzm” przybiera zresztą dużo okropniejsze formy, aniżeli jakiś tam ciemnogrodzki kapłan katolicki, któremu nie za bardzo widzi się stwierdzanie, że Jezus Chrystus sam przybił się do Krzyża, bądź zrobili to Jego uczniowie (na dodatek z pobudek antysemickich). Niech się ktoś waży stwierdzić, że armia izraelska zabija Palestyńczyków, albo chociażby że izraelskie wycieczki młodzieżowe zachowują się w krakowskich hotelach jak bydło – jest wrednym antysemitą i ucieczki od tego nie ma.

Optymalnym wyjściem byłoby wpisanie do Nowego Testamentu, że – jak na powyższym obrazku (powiększenie; serdeczne pozdrowienia dla Autora) Chrystusa zabili naziści, najlepiej oczywiście ci sami, którzy budowali „polskie obozy koncentracyjne”, o swojsko brzmiących nazwiskach zakończonych na „-ski” i „- cki”. Wszystko tworzyłoby logiczną całość z podaniami Wincentego Kadłubka i ks. Dębołeckiego o rzymskim pochodzeniu Polaków i ich (Polaków, nie czcigodnych kronikarzy) bohaterskich potyczkach z Aleksandrem Macedońskim i Juliuszem Cezarem.

No ale ja tutaj o wycieczkach izraelskich i o izraelskim ludobójstwie, a przecież rasizm może towarzyszyć nam w całkiem prozaicznych sytuacjach życiowych. Jeżeli bowiem ktoś nie lubi macy albo też, powiedzmy, karpia po żydowsku, to w niczym się nie różni od przebrzydłych antysemitów, którym nie podoba się polityka Izraela. A przynajmniej wedle rozumowania brytyjskiego Narodowego Biura ds. Dzieci.

Otóż niechęć w stosunku do orientalnych dań, objawiana przez niektóre dzieci, jest zalążkiem rasizmu. Niby mamy multikulturowość, a tutaj wredne bachory nie potrafią uszanować wysiłku naszych drogich mniejszości etnicznych włożonego w przygotowanie im swoich specjałów. Naprawdę, ludziom się od tego dobrobytu we łbach poprzewracało, że jeszcze śmią wybrzydzać przy jedzeniu. I w dodatku – co jeszcze okropniejsze – rozróżniają kolory skóry ludzkiej. Za rodziców powinien się w końcu ktoś wziąć, bo przecież to ich wina że hodują sobie rasistów na własnej piersi, czy to uczynkiem, czy zaniedbaniem. Ech, Marks i Engels mieli jednak rację z tym zniesieniem rodziny burżuazyjnej, bo z nią tylko same problemy.

Na pierwszy rzut oka wygląda to na sen pijanego kretyna albo dowcip, ale fakt, że podobne rzeczy pojawiają się z coraz większą częstotliwością i w różnych częściach globu – a i w Polsce też uświadczyliśmy podobny „raport”, o którym rozpisywano się całkiem niedawno – świadczy za czymś dużo smutniejszym. Granice absurdu zniknęły, przesada zajęła miejsce równowagi, więc poruszanie się po rzeczywistości stało się właściwie niemożliwe. Nic, tylko siąść i płakać.
Olgierd A. Sroczyński
Tekst pochodzi z bloga autora dieuleroi.salon24.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *