W ramach świątecznych przemyśleń, a w zasadzie zaintrygowany dyskusją na liberalis postanowiłem napisać kilka słów o rzeczach fundamentalnych. Każde rozważania na każdy temat poprzez iterowanie pytania: „Dlaczego?” sprowadzają się w ostateczności do rozważań na temat moralności. Czym ona jest? Z czego wynika? Czy można uzyskać ostateczną odpowiedz na te pytania bez kolejnej iteracji: „Dlaczego?”.
Ludzie juz tak mają od zawsze że starają się unikać trudnych pytań. Dociekanie jest co najwyżej domeną dziecka które zadręcza pytaniami „dlaczego niebo jest niebieskie”, „dlaczego pomidorówka jest czerwona”, „dlaczego ogień parzy”, „dlaczego nie ciągnąć za obrus”, „dlaczego jestem głodny”, „dlaczego?”, „po co?”, „czemu?”.
Im człowiek starszy zaczyna obrastać w system wartości przyjętych ad hoc, bo zaczyna sobie zdawać sprawę że niektórych pytań lepiej nie zadawać, gdyż i tak się na nie sensownej odpowiedzi nie dostanie, a nawet gdyby to i tak zawsze będzie można zadać kolejne: „Dlaczego?”.
Zamiast za każdym razem dochodzić do ostatecznych odpowiedzi ludzie postanowili kiedyś uciąć tę nieszczęsną iteracje i wstawić w którymś jej momencie pojęcia absolutne. I nie jest to domeną tylko religii. To samo dzieje się w filozofii a nawet w tak dociekliwych naukach jak matematyka czy wręcz fizyka, która z założenia powinna stronić od jakichkolwiek absolutów.
Czy jednak taki ciąg iteracyjny pytania „Dlaczego?” jest nieskończony i nie napotyka w końcu jakiegoś naturalnego absolutu? Nie wiem. Intuicja podpowiada mi jedynie że coś takiego istnieje.
Wiem natomiast jedno, taki absolut powinien tworzyć sobie każdy na swoje potrzeby. Dzieci tak robią. Choćby coś było najbardziej irracjonalne, to zdecydowanie lepiej tłumaczy człowiekowi zjawiska których nie rozumie niż absoluty przyjmowane ad hoc. Co więcej dociekliwość dziecka ma to do siebie że przy odpowiedniej wiedzy potrafi odkryć faktyczny absolut, prawo rządzące daną materią. Przyjmowanie zasad stworzonych przez innych, i bezmyślne naśladownictwo powoduje stagnację. Stagnacja powoduje ociężałość. Pozytywne bodźce jak chęć do samodoskonalenia są zastępowane tymi negatywnymi. Gdy ktoś próbuje nam zburzyć porządek świata, który przyjęliśmy bez własnego wysiłku i zadumy nad jego słusznością – rzeczą najprostszą będzie negatywna reakcja.
I nie jest to tak naprawdę problem jedynie ludzi wierzących. A właściwie jest. Tylko nie chodzi tu o przyjmowanie na wiarę nieomylności boga takiego czy innego, ale także wierzenie w nieomylność nauki.
Einstein kiedyś powiedział: “Jeżeli coś jest nie do zrobienia to przyjdzie ktoś kto o tym nie wie i to zrobi”.
I tak jest z wiarą w cokolwiek. Wiemy że coś jest absolutem, rzeczą niewykonalną, niepojętą przez co nawet nie przemknie nam myśl o tym że może być inaczej.
Większość systemów etycznych zakłada że moralność nie wynika z samej natury człowieka. Z mojej skromnej obserwacji polega to na tym że wszelkie zachowania niemoralne które stanowią de facto margines są wyolbrzymiane. Stosując ten zabieg osiąga się prosty cel – wszyscy w koło są potencjalnymi wrogami, złem które trzeba ograniczyć. A jak to zrobić? Najlepiej wprowadzając absolut który pozwoli nam koncentrować się na walce o słuszność takowego, a nie na poszukiwaniu własnego zdania. Bo to zagraża absolutowi. Większość ludzi nie wyobraża sobie świata bez ostatecznych granic. I to jest właśnie podstawą domniemania że w świecie gdzie te granice są, ludzie podporządkowani granicom nie będą w stanie przeciwstawić się tym którzy tych granic nie przestrzegają. To musi budzić obawy, a w konsekwencji pragnienie wymuszenia na każdej jednostce stosowania się do ograniczeń. Nie pojętym jest przecież aby świat bez mentalnych granic się nie rozpadł. Że ludzi którzy stanowili zagrożenie do tej pory, nie byliby żadnym zagrożeniem.
Przyjmowanie absolutów wcale a wcale nie jest moralne. Nie wynika w żaden sposób z natury człowieka. Co gorsze wszelkie absoluty prędzej czy później powodują że ludzie stają się nic nie mającą wspólnego z moralnością, bezmyślną masą. Potem nadchodzi otrzeźwienie. A potem stare demony wygody powracają siejąc ponownie spustoszenie.
Rzecz ma się oczywiście różnie. Dajmy na to takie religie, w dużej mierze opierające się na dwóch najbardziej moralnych zasadach czyli: nie zabijaj i nie kradnij (czyli de facto szanuj drugiego człowieka to i on będzie szanował ciebie) mają się całkiem dobrze. Tu mógłbym popolemizować sobie o reszcie przykazań, o tym że tak naprawdę gro z nich wynika z tych dwóch zasad i tylko przyciemnia obraz, że odpowiednio manipulując resztą przykazań można prosto zamazać sens tych dwóch najważniejszych, że samo już umieszczenie ich w środku i dziwnym towarzystwie jest manipulacją i pomniejsza ich wagę itd. itp.. Śmiem twierdzić że religie mają się dobrze właściwie tylko dzięki tym dwóm zasadom, i podświadomym przyjmowaniu ich słuszności. Reszta jest konsekwencją świadomego przyjmowania absolutu. Skoro coś podświadomie mówi nam że rdzeń jest czymś pożądanym, to świadomość wygody każe przyjmować resztę również za słuszne.
Przyjrzyjmy się jednak czemuś bardziej przyziemnemu. Chcąc być moralnym albo inaczej dobrym czynimy pewne uproszczenia na których potem łatwo żerują hieny. Dajmy na to zakładamy że każdy człowiek powinien móc żyć jak.. no jak człowiek. Czyli że jeżeli nam się wiedzie a innym nie to fajnie by było np. podzielić się z innymi. Ktoś wpada wtedy na pomysł że zrzucimy się razem to uzbieramy więcej i po równo damy większej ilości tych potrzebujących. Wszystko pięknie. Nasza potrzeba bycia dobrymi zostaje zaspokojona. Oczywiście potem się okazuje że zbiórka jest od coraz większej liczby osób, no a potem to już tylko państwo ma w zasadzie prawo pomagać. Ale nasza potrzeba czynienia dobra, moralnego zachowania dalej jest zaspokojona bo przecież pieniądze idą na niezaradnych życiowo i potrzebujących. To wystarcza. Sama świadomość. I wygoda. Bo nie musimy sami odliczać kwoty którą wspomożemy ubogich, robiąc sobie np wyrzuty że za mało. Państwo wie przecież lepiej. A jak widzimy biednego na ulicy to przecież to nie nasza wina tylko tych państwowych złodziei co to nie dali biedakowi. Jesteśmy sprawiedliwi i usprawiedliwieni, możemy spokojnie żyć dalej…. i nie zważać na konsekwencje. Potrzeba bycia moralnym zostaje zaspokojona a obowiązek z tego wynikający scedowany na twór zwany państwem. I to poczucie jest tak silne że ignoruje się to że po pierwsze przeważnie pomoc państwa trafia do cwaniaków a nie tych którzy naprawdę tego potrzebują a po drugie nieustanne “dawanie ryby” ludziom żyjącym w ubóstwie prowadzi do powstawania wszelkich patologii. Ale nie – minimum socjalne, albo pensja minimalna jest przecież szlachetną oznaką dobroci i moralności społecznej. W jaki sposób to działa i jakie spustoszenie sieje wśród ludzi którzy zostają nauczeni w ten sposób jedynie wyciągania ręki nie jest istotne.
To tylko jeden z przykładów. Każda dziedzina życia jest takim ciągiem naczyń połączonych w którym moralność i natura ludzka odgrywają jedną z ważniejszych ról. I przeważnie przekreślają jakąkolwiek logikę. Ale wcale a wcale nie wynika to z moralności. Zawszę się tak dzieje gdy w koło rozważań moralnych wetkniemy sobie kij w postaci jakiegokolwiek absolutu. A absoluty lubimy przecież tak bardzo bo zamiast kręcić tym kółkiem i dostawać oczopląsu możemy wygodnie skupić się na wierzchołku kółka.
Patryk Bąkowski
* * *
Tekst został wcześniej opublikowany na blogu Qatrykowe boje
Autor artykułu prowadzi bloga Qatrykowe boje