Major napisał przaśny tekst o, powiedzmy wprost, cyckach (słowo cyc jak tłumaczył to prof. Miodek nie jest jako takie słowem wulgarnym a jedynie odwołuje się do pięknej tradycji językowej dźwiękonaśladownictwa choć kto by tam agenta słuchał). Niestety nie jestem językowym McGyverem jak Galopujący więc zapewne to co napisze nie będzie szczytem erudycji tym bardziej iż wracam właśnie z kilku głębszych a jak wiadomo niezbyt powszechnie głębsze są wrogiem twórczego myślenia.
Dwie zatem sprawy, a może i trzy. Zacznijmy od tego że ciało ludzkie jakie by nie było jest piękne. Czasem piękne inaczej ale również piękne. Ciało jest średniowieczną mapą kaligrafowaną, z którego czytać można jak z otwartej księgi. Ilekroć jeżdżę nad morze marzę coby mieć taką zbrużdżoną twarz na starość jak ci ludzie po których widać że niejedno przeżyli. Rzecz w tym że piękno ciała ukazuje się w odpowiednim kontekście. Amerykański bywalec Maca powiedzmy sobie szczerze piękna swego nie ukaże nam w tymże Macu w trakcie konsumpcji dużych frytek i szejka który mu ścieka po drugim podbródku. Każdy piękny jest w odpowiednim kontekście który to kontekst de facto ukazuje człowieka a nie jego powierzchowność. Gówno też w odpowiednim kontekście (choć teraz nie za bardzo potrafię sobie to wyobrazić) też będzie piękne ale do cholery nie na talerzu. W każdym razie na tym chyba polega relatywizm artystów – chwytaniu tego kontekstu a nie umieszczaniu gówna na talerzu.
Teraz do rzeczy bardziej przyziemnych. Czy liberalizm i to ten obyczajowy naprawdę polega na tym że akceptujemy i tolerujemy rzeczy które nas rażą? Czy “szlachetność” “umowy społecznej” wyraża się narzucaniem ciemnemu ludowi zdania wybranych postępowców. Co decyduje że relatywista Galopujący Major uważa że cycek razić nie powinien Nicponia, bo jak go razi to oznacza że Nicpoń ów obok liberalizmu, czyli expicite (wg GM) tolerancji nawet nie przechodził?
Dochodzimy tym samym po troszę do sprawy poruszonej przeze mnie w wpisie poprzednim. Jaka jest różnica w wyrażaniu swojej opinii, niezależnie czy to jest przyzwolenie, akceptacja, zachwyt czy zwyczajna niechęć czy wręcz obrzydzenie a żądaniem zakazywania czy nakazywania danych zachowań? Czy wielu z nas, na przedzie z Majorem nie myli i nie utożsamia tych dwóch zupełnie przecież odrębnych zachowań? Co więcej czy samemu nie wydając swoich opinii nie pragniemy narzucić ich innym poprzez odgórne ich zadekretowanie?
Może w tym jest sedno że nasze małe rozumki przyjmują nasze własne osądy za coś niebywale obiektywnego, że nie jesteśmy w stanie pojąć że jeżeli ktoś nie za bardzo akceptuje pewne rzeczy to zaraz chciałby aby te rzeczy zakazać.
Tu dochodzimy do sedna liberalizmu. Otóż nie ma liberalizmu bez fundamentów. Nie ma liberalizmu bez jego głównego i naczelnego postulatu – własności prywatnej. Tworzenie tworów które “należą” do wszystkich i podlegają demokratycznym decyzjom a raczej leżą w gestii i zależą od myśli “postępu” czyli takiej czy innej władzy powoduje zawsze konflikt między ludźmi. Nie ma znaczenia czy większość to ateiści czy katotaliban, homo czy hetero, konserwatyści czy “libertyni”. Nie ma to najmniejszego znaczenia bo zawsze będzie tak że dwie różne jednostki na tym czy innym polu pośród “przestrzeni publicznej” będą popadały w konflikt. I nie jest żadnym tam liberalizmem (nawet społecznym) zaakceptowanie i nie wyrażanie swych opinii na temat rzeczy które nie są spójne z naszą koncepcją świata. Samo istnienie przestrzeni publicznej i przeświadczenia o tym jak ona nieunikniona jest, jest wyrazem tego jak bardzo tkwimy w socjalizmie.
Cycek nie byłby problemem na plaży która ma swojego właściciela. Podobnie z innymi przeogromnymi problemami dręczącymi opinie publiczną i siły postępu.
Ba, tylko o co by miał walczyć taki Major gdyby Nicpoń nie wpuszczał na swoją plaże bab z obwisłymi cycami a one wcale by nie chciały tam chadzać wiedząc że katotaliban ma tam swoją siedzibę i przybywałyby licznie na plażę qatryka gdzie ów by stworzył im odpowiedni kontekst.
Patryk Bąkowski
7 sierpień 2008
„Co więcej liberalizm jest quasi religią i mimo rzekomej racjonalności opiera się na radykalnej wierze w samookreślenie i podążanie za „szczęściem”, które w praktyce oznacza wyobcowanie się od innych, tworzący tym samym zatomizowane radykalnie zpluralizowany deintegrujące wspólnotę i jej emanację państwową tłum zarządzany przez utylitarystyczne państwo zarządzające tymi „jednostkami” poprzez masową indoktrynację, uzależnienie materialne, a nawet chemiczne i inne wyrafinowane behawioralne techniki hodowli zwierząt w jakie się ludzie zamieniają.”
jakbys odpowiedzial na taki oto zarzut do liberalizmu? czy w ogole uwazasz, ze mozna to poktraktowac jako obiektywnie prawdziwy zarzut czy tylko widzimisie konserwatysty?
jesli mialbys chwilke, albo ktokolwiek..
dziekuje z gory i pozdrawiam, a tekst ciekawy, nie powiem – zgadzam sie z wnioskami nt. 'przestrzeni publicznej’
Jak dla mnie to ta teza z pierwszej części zdania może być dyskutowana – to co napisałes dalej to takie juz kompletne czarnowidztwo mające ja tylko podeprzeć.
Więc podyskujmy o tezie że liberalizm chce aby ludzie podążali za indywidualnym szczęściem maja w dupie pozostałych.
Tu dwie rzeczy – jedna to to co Smith napisał że wystarczy dać ludziom działać w sposób im naturalny czyli egoistyczny a zakres współdziałań i synergii społecznej na tym tylko zyska. Zwyczajnie postępując egoistycznie, dążąc do celu człowiek uwzględnia to samo u innych i wie że jeżeli nie będzie współdziałał to nic mu będzie z tego egoizmu.
Tu dochodzimy do inne kwestii – tego co sie dzieje na świecie – jeżeli pozbawisz ludzi celu, jezeli przewartościujesz im naturalne relacje międzyludzkie to wtedy okazuje sie że egoizm mozna postrzegać faktycznie jako coś wyniszczającego społeczeństwo. Ale to nie jest wina egoizmu samego w sobie – to tylko jego naturalna konsekwencja – jeżeli widzisz że wokół ciebie wszyscy kradną to prędzej czy później sam zaczniesz kraść. Jeżeli teraz państwo jeszcze dodatkowo nagradza tych którzy postępują w taki amoralny sposób to nieuniknionym jest że wiezi ludzkie przestaja miec jakiekolwiek znaczenie.
Wracając do egoizmu który ponoć miałby powodować atomizacje – sam liberalizm pozbawiony wyższych idee, jakiegoś ludzkiego ducha być może i prowadzi do katastrofy, ale po mojemu to jest tak że to liberalne współzależności powodują najprędzej powstawanie odradzanie sie systemów wartości. W świecie gdzie jesteś ograniczony, gdzie cały czas musisz być altruistą bo tak wypada i tak nakazuje system, tam odradzanie się naturalnych relacji jest bardzo trudne choc nie niemożliwe.
W każdym razie moja teza jest taka że to egoizm de facto jest jedynym mozliwym mechanizmem który buduje de facto wspólnoty społeczne i nic innego. Jeżeli nie dbalibyśmy o siebie nie jednoczylibyśmy się. Sedno w tym aby to jednoczenie było świadomym wyborem i kreowało się w sposób naturalny a nie wymuszony.