Ktoś mógłby powiedzieć: -zaraz, przecież to to samo, dwie nazwy określające ten sam desygnat. Trudno się z tym nie zgodzić, bo zarówno dla liberałów jak i dla libertarian najważniejszymi wartościami są: wolność jednostki, swoboda gospodarcza etc. etc. Ogólnie rzecz biorąc ta sama aksjologia. Niestety w tym miejscu podobieństwa się kończą, otwierając drogę różnicom, które nie zauważone przyczyniają się do wielu błędnych wniosków. Wiadomo, że jak się zaczyna od fałszywych bądź nie do końca sprawdzonych przesłanek, to tak bywa. Czasem można trafić co prawda na wniosek prawdziwy, ale i tak takie wnioskowanie można o kant tyłka rozbić.
Tyle z wykładu o logice. Resztę musicie odrobić sami… 😉
Co do meritum sprawy, a raczej moich inspiracji, to było ich wiele, ale na potrzeby tego bloga mogę wyróżnić jedno osobliwe pojęcie – państwa libertariańskiego. Prawdopodobnie autorowi stwierdzenia chodziło, ni mniej ni więcej, jak o państwo oparte na zasadach liberalizmu, czyli państwo przestrzegające zasad spisanych przez pana Locke’a i innych dżentelmenów. Aczkolwiek gdyby wziąć to określenie na poważnie, to nawet z punktu widzenia liberalizmu by ono nie wytrzymało, gdyż choć liberałowie uznawali państwo za konieczne do istnienia zharmonizowanego społeczeństwa opartego na dobrowolnych relacjach, to jednak nie byli na tyle ślepi, by nie zauważyć, iż owa instytucja sama w sobie nie jest dobra – jest złem. Koniecznym, ale złem. Taka niedola liberałów..
Czym jest libertarianizm?
Najkrócej mówiąc jest to doktryna filozoficzna1, której głównym aksjomatem jest zasada o 'nieagresji’, dalsze jej konsekwencje są logicznymi wnioskami wyprowadzonymi z owej zasady, czyli to, że nikomu nie wolno dokonać zaboru czy kradzieży własność kogoś innego, że dobrowolność jest moralna, zaś przymusowość nie, że dobrowolnie zawierane umowy powinny być przestrzegane etc. etc.
Czym dla libertarian jest państwo?
Trzymając się ścisłych definicji jest to instytucja posiadająca monopol terytorialny i wyzyskująca mieszkańców owego terytorium przy użyciu przymusowo pobieranych danin, czyli podatków. Jeżeli dana organizacja nie spełnia, choć jednego z powyższych warunków, to nie może być, w świetle logiki, nazywana państwem2.
Także sami widzicie, że twierdzenie, iż jakieś państwo jest libertariańskie, to po prostu absurd oparty na niezrozumieniu definicji.
Ale wracając do liberalizm per se, czy można go scharakteryzować jednoznacznie tak jak libertarianizm, jako usystematyzowaną koncepcję moralną? Czy może twierdzenie, że jest tyle liberalizmów, ile kultur i krajów, w których powstały jest bliższe prawdy?
Sami spróbujcie moi drodzy odpowiedzieć na to pytanie.
Ja znając dobrze jedynie znikomą część dzieł w tej materii, opierając się na cudzych zasłyszanych opiniach, mogę powiedzieć, jakoby nie istniał monoliberalizm, lecz wiele poliliberalizmów. Z których każdy akcentuje wolność w innym stopniu, co wg mnie jest skutkiem, maksymalistycznych dążeń owej ideologii. Zamiast skupić się na konkretnym wycinku rzeczywistości liberałowie próbowali i próbują objąć jej całość. Przy okazji gubiąc po drodze najważniejsze, czyli wolność jednostki i jej niezbywalne naturalne prawa.
1. Abstrahuję od poglądu minarchistów, którzy mogą mieć na ten temat nieco inne zdanie. Z nimi rozprawię się przy innym wpisie.
2. W moim skromnym mniemaniu studenta filozofii, liberalizm nie może być nazywany filozofią moralną tylko i wyłącznie, gdyż zawiera w sobie treści daleko wykraczające poza zwykły osąd danych czynów. Liberalizm to także ogólne spojrzenie na świat i człowieka, to antropologia, socjologia etc. etc.
Kamil Szostak
27.11.2008
***
Tekst został wcześniej opublikowany na blogu autora.
Nawet w anarchokapitalizmie państwo istnieje – jego rolę przejmują właściciele nieruchomości, którzy mogą ustalać na swoim terenie prawo i je egzekwować. Zatem ilu właścicieli, tyle państw.
Jednostka w a-kapit znajduje się w dokładnie takiej samej sytuacji w jakiej znajdują się dziś państwa. Musi zajmować się geopolityką, dbać o dobre relacje z sąsiadami i inne takie rzeczy. Różnica polega na tym, że jest jednostką – nie jest w stanie podejmować podobnych w skali ryzykownych działań, takich jak wojny, bo nie uniknie odpowiedzialności za swoje czyny, nie ukryje się w tłumie, jakiejś organizacji, nie wysłuży się innymi.
Władzy nie da się wyeliminować. Zawsze ktoś ją będzie miał nad kimś innym. W libertarianizmie również. Grunt jednak, aby tej władzy byli poddani jedynie ci, którzy tego chcą. W anarchokapitalizmie tak właśnie jest.
Nie łudźmy się jednak, że pozbywamy się władzy, państwa i że „prawdziwa anarchia” jest możliwa. Nie jest – zawsze ktoś jakoś rządzi. My mamy tylko wybór – kim kto ma rządzić i jak daleko ma sięgać ta władza. Moja odpowiedź jest taka: każdy sobą i tymi którzy dobrowolnie znajdują się na jego ziemi – nawet totalitarnie jeśli tego zapragnie, ale tylko u siebie.
„Jednostka w a-kapit znajduje się w dokładnie takiej samej sytuacji w jakiej znajdują się dziś państwa. Musi zajmować się geopolityką, dbać o dobre relacje z sąsiadami i inne takie rzeczy. Różnica polega na tym, że jest jednostką – nie jest w stanie podejmować podobnych w skali ryzykownych działań, takich jak wojny, bo nie uniknie odpowiedzialności za swoje czyny, nie ukryje się w tłumie, jakiejś organizacji, nie wysłuży się innymi.”
Dlaczego nie? To naprawdę nie jest takie trudne. 😉
Za to zgodzę się, iż w anarchii uniknięcie odpowiedzialności byłoby znacznie trudniejsze niż w 'nie-anarchii’, ale bynajmniej nie niemożliwe.
„Nawet w anarchokapitalizmie państwo istnieje – jego rolę przejmują właściciele nieruchomości, którzy mogą ustalać na swoim terenie prawo i je egzekwować. Zatem ilu właścicieli, tyle państw.”
Z tą różnicą, że wg definicji przyjętej przeze mnie państwo to monopol terytorialny, który używa przymusu w celu zaspokojenia swoich potrzeb. Dokonuje agresji na własność innych jednostek, które znajdą się w jego zasięgu, czyli innymi słowy dokonuje kradzieży. Zaś jedyną moralnie dopuszczalną drogą pozyskania jakichś dóbr jest dobrowolność. Można by rzec, iż państwo posiada ziemię, na której się znajduje, ale nie posiada jej na własność.
„Władzy nie da się wyeliminować. Zawsze ktoś ją będzie miał nad kimś innym. W libertarianizmie również. Grunt jednak, aby tej władzy byli poddani jedynie ci, którzy tego chcą. W anarchokapitalizmie tak właśnie jest.”
Cóż, nie jestem w ogóle pewien czy władzę dobrowolną można nazywać władza jako taką, ale jeszcze nie zastanawiałem się nad tym głębiej.
„Nie łudźmy się jednak, że pozbywamy się władzy, państwa i że “prawdziwa anarchia” jest możliwa. Nie jest – zawsze ktoś jakoś rządzi. My mamy tylko wybór – kim kto ma rządzić i jak daleko ma sięgać ta władza. Moja odpowiedź jest taka: każdy sobą i tymi którzy dobrowolnie znajdują się na jego ziemi – nawet totalitarnie jeśli tego zapragnie, ale tylko u siebie.”
A moje pytanie brzmi: Dlaczego 'prawdziwa’ anarchia jest niemożliwa i czemu 'zawsze ktoś jakoś rządzi’?
1. OK, może wywoływać wojny, (Imperium Kargula kontra Królestwo Pawlaka) jednak bierze w nich niewielka liczba ludzi, którzy w dodatku zgadzają się na uczestnictwo w konflikcie. Bez względu czy to rodziny czy najemnicy. Chcącemu nie dzieje się krzywda, więc to raczej 'ustawka’ a nie wojna w takim rozumieniu, że masowo giną niewinni i nią niezainteresowani.
Tak czy siak kwestia odpowiedzialności jest tu jednak kluczowa: politycy mogą sobie pozwolić na niefrasobliwe bądź szkodliwe działania, bo nikt ich bowiem z tego nie rozliczy jako osób prywatnych. Nie widziałem, żeby wpakowali jakiegoś polityka za to, że podejmuje złe decyzje. A nawet jeśli to możliwe, to zawsze może się wybronić, że w świetle jego poglądów to było działanie słuszne, że tak chcieli jego wyborcy, że tego wymagało dobro wspólne, że plan był dobry, ale wykonanie złe, za które on nie może odpowiadać, itd.
Właściciel tak zrobić nie może. Konsekwencji swoich pomyłek nie jest w stanie zrzucić na kogoś innego.
2. Właściciel niewątpliwie ma monopol terytorialny (własność) i może stosować w jego granicach przymus. Jeżeli posiada więcej ziemi, i na niej żyją inni ludzie (całkiem dobrowolnie), może im wydzielić pseudo-własność i również 'dokonywać na nią agresji’ – np. w formie pańszczyzny. I to czyni go władzą.
„Można by rzec, iż państwo posiada ziemię, na której się znajduje, ale nie posiada jej na własność.” – ja bym powiedział, że teraz jest dokładnie na odwrót. To my posiadamy ziemię (możemy ją jakoś użytkować, dom zbudować, itd.), ale to państwo ma ją na własność (ma wyłączność na ustalanie reguł jakie mają na niej panować i decydowanie czy nam pozwoli na niej coś budować czy też nie).
3. Kwestia władzy dobrowolnej. Ja w zasadzie uznaję, że w tym pojęciu dobrowolność lub jej brak się nie zawiera. Mamy wszakże władzę w rękach, jeżeli są one sprawne, w dokładnie taki sam sposób w jaki państwo ma władzę nad nami – władza jest bowiem możliwością wywierania wpływu na materię. To czy jakaś jej forma nam się podoba czy nie, nie zmienia istoty tego, czym władza jest.
Całość problemu rozbija się w zasadzie o kolektywizm – czy grupa powinna mieć możliwość wpływania na jednostkę za pomocą przymusowej organizacji, czy jest to uzasadnione i czy nie jest szkodliwe? Ja po anarchokapitalistycznemu się temu przeciwstawiam.
4 „A moje pytanie brzmi: Dlaczego ‘prawdziwa’ anarchia jest niemożliwa i czemu ‘zawsze ktoś jakoś rządzi’?”
Hmm… Dlatego, że:
– na tym świecie istnieją ludzie.
– Ludzie, którzy mają potrzebę bezpieczeństwa.
– Bezpieczeństwo w głównej mierze polega na przewidywalności. Nawet do największych kataklizmów można się przygotować, jeśli da się je przewidzieć.
– ludzie oczekują, że inni będą się zachowywać przewidywalnie, po to, żeby jakakolwiek działalność przez nich powzięta, skończyła się pozytywnym efektem – przewidzianym wcześniej.
– potrzebują więc reguł
– prawo i władza, która to prawo będzie egzekwować jest im zatem potrzebna i nie są oni w stanie z tego zrezygnować.
+ Co nie znaczy, że tę najważniejszą potrzebę: prawa i władzy ma realizować monopolista, który z racji swojej pozycji, będzie tę potrzebę zaspokajał w najgorszy z możliwych sposobów.
+ Konkurencja jest na tym polu pożądana: to że ludzie mają potrzebę prawa, nie oznacza, że mają być skazani na jedno prawne rozwiązanie: powinni mieć wybór zarówno praw, jak i podmiotów, które będą tych praw egzekwowali (konkurują ze sobą nie tylko firmy, ale idee i można wybrać sobie te najskuteczniejsze), podobnie jak to, że ludzie mają potrzebę odżywiania się, nie oznacza, że muszą jeść tylko pomidorową i tę pomidorową musi serwować im jedna restauracja.
Druga odpowiedź: jeśli mieć władzę oznacza po prostu mieć wpływ na otoczenie, ludzie władzy się zrzec nie tylko nie zechcą, ale i nie będą mogli.
Dlatego anarchia jako brak państwa w tym sensie powszechnym jest jak najbardziej możliwa, ale 'prawdziwa anarchia’ jako brak jakiejkolwiek władzy i prawa jest niemożliwa, bo niekompatybilna z naszą naturą. Może co najwyżej istnieć jej idea, ale nie jesteśmy jej zrealizować.
Ale prawdziwa anarchia to właśnie brak władzy scentralizowanej opartej na przymusie, a nie brak władzy w ogóle.
…i żyli długo i szczęśliwie… Niestety – póki jest niezerowe prawdopodobieństwo, że zbierze się grupa kolesi mogących w grupie komuś dać w ryj to państwo jest niezbędne (chociaż samo w sobie jest złe).
Bo niestety anarchia WYMAGA aby wszyscy jej uczestnicy byli hmmm… „świadomi klasowo” (że tak pojadę klasykiem) i de facto wyrzekli się agresji. Równie dobrze można postulować aby każdy pracował wg chęci a dostawał wg potrzeb.
Załóżmy teoretycznie, że nagle na całym globie zapanowała anarchia (z jakiegokolwiek powodu). W magiczny sposób właściciele nieruchomości zaczęli niepodzielnie panować nad swoim królestwami. Bez jednego wystrzału. Takie założenie sobie przyjąłem – a co.
I teraz. Ponieważ ludzie są RÓŻNI. A co gorsza. w znakomitej większości, próżni, chciwi i zawistni. Obstawiam, że w krótkim czasie doszłoby do międzysąsiedzkich przepychanek. Ale to luz. Zdarza się. Obawiam się jednak, że w równie krótkim czasie pojawiły by się „klany”, które:
a) Pobierałyby opłatę za ochronę (dzięki czemu rosłyby w siłę)
b) Naparzałyby po gębach tych, którzy we własnym mniemaniu ochrony nie potrzebują
Oczywiście naparzany mógłby próbować stawiać im opór, lecz nawet jeśliby się mu to udało za pierwszym razem, to za razem Ntym już rady by nie dał. Mógłby oczywiście zwrócić się z prośbą o ochronę do konkurencji, tyle tylko, że wówczas konkurencji będzie uiszczał opłatę za ochronę, a konkurencyjne „klany” zaczną się radośnie wyrzynać. A zwycięzca bierze wszystko.
Oczywiście może pojawić się pytanie co mogłoby skłonić ludzi aby przystąpić do takiego „klanu”. Odpowiedź jest stosunkowo prosta – zysk. Jeśli ludzie robią to obecnie, gdy sam udział w takich „klanach” jest nielegalny, to dlaczego mieliby tego nie robić wówczas gdy za uczestnictwo nie jest przewidziana żadna kara?
W skrócie – pewnie, anarchia byłaby fajna. Tak samo jak byłoby fajnie za komunizmu utopijnego.
A co do samego artykułu. To minarchiści już nie są libertarianami?
„Bo niestety anarchia WYMAGA aby wszyscy jej uczestnicy byli hmmm… “świadomi klasowo” (że tak pojadę klasykiem) i de facto wyrzekli się agresji. Równie dobrze można postulować aby każdy pracował wg chęci a dostawał wg potrzeb.”
Co za bzdura.
Gdyby przyjąć takie bzdurne założenie, to nawet wolny rynek usług krawieckich byłby niemożliwy, bo przecież fryzjerzy mogliby się zmówić, że każdemu będą ścinać głowy. Koniec końców mają narzędzia i nie istnieje ministerstwo fryzjerów kontrolujące tą dziedzinę rynku.
Niestety w rzeczywistości jest inaczej.
Poza tym, niby dlaczego teraz nie może zebrać się grupka kolesi? Boją się państwa? Dobre żarty. Policja nie zdąży, bo jej zabraknie na benzynę, a nawet jeśli ich złapie i doprowadzi przed oblicze państwowego wymiaru sprawiedliwości, który orzeknie ich winę, to.. no właśnie… trafią do państwowego więzienia, na które jeszcze będę musiał łożyć, tam poznają gorszych i bardziej zdegenerowanych, wyjdą za 'dobre sprawowanie’ i… zaczynamy od początku. 😉
Ewentualnie sąd zarządzi grzywnę, której nie zapłacą…
W anarchii miałbym przynajmniej możliwość legalnej obrony. Mógłbym kupić broń bez bawienia się w wypełnianie głupich formularzy. Mógłbym wynająć kogoś do pomocy.. ale nawet i to mogło by mnie nie uratować. Zgoda, ale państwo mnie nie ratuje przed tym bardziej! Za to jego działania, jak każdego monopolisty, są mniej skuteczne, więc w bardziej błahych przypadkach zmniejsza moje szanse na przetrwanie.
„A co do samego artykułu. To minarchiści już nie są libertarianami?”
A gdzie ja tak napisałem?
FatBantha, co do pierwszego punktu, to nie mogę się zgodzić, choć nie potrafię tego skonkretyzować, gdyż nie siedzę w głowie takiego oszusta, ale jak znam życie to stare przysłowia zawierają w sobie wiele prawdy. „Na sposoby są sposoby”.
Drugi i trzeci punktu muszę przemyśleć, a co do trzeciego, to ja uważam, że anarchia nie jest brakiem władzy i instytucji prawnych, lecz braki takich instytucji, które w swej istocie byłyby przymusowe, odgórnie narzucanie oraz wykraczające poza prawo własności.
1. Minarchiści jak dla mnie są tylko nowym wcieleniem liberałów.
2. “Na sposoby są sposoby”. I tak w końcu liczy się potrzeba. Oszust ma potrzebę oszukiwania, reszta – faktycznego zaspokojenia swoich potrzeb i nie zostania oszukanymi. Kogo jest więcej – uczciwych czy nieuczciwych?
Bardzo fajny jest argument z języka: gdyby ludzie w większości nie mówili prawdy, posługiwanie się językiem byłoby niemożliwe, bo zupełnie oderwane od doświadczenia. To samo można powiedzieć o handlu.
Dlatego też oszustwa są ewenementami i nie należy się nimi przejmować, jako czymś co może być dominujące.
Nikodem,
„To minarchiści już nie są libertarianami?”
Sprawa nie jest taka prosta:)
O ile nie opowiadają się za przymusowymi podatkami, to tak. Są libertarianami, ale wtedy powyższa definicja państwa traci jakby sens.